25 sierpnia 2020

(Nie) jedźcie na wakacje

Witajcie w raju
Źródło: https://polona.pl/item/turysta-polski-pismo-poswiecone-propagandzie-piekna-i-polskiej-przyrody-r-1-nr-1,MTA1MTY4Nzg5/0/#info:metadata
Rzadko czytam reportaże. Ale tego po prostu nie mogłam pominąć. Pandemia koronawirusa pokrzyżowała plany wakacyjne i w tym roku pewnie wielu z nas wybrało jednak opalanie pod drzewkiem w ogrodzie zamiast na plaży. A tymczasem na okładce wydanej przez Czarne w serii Reportaż książki szwedzkiej dziennikarki Jennie Dielemans jest właśnie plaża. I leżakowanie. I relaks. No i ten tytuł: „Witajcie w raju”. Ech… Skoro nie pojadę, to chociaż poczytam, pomyślałam.
Poczytałam, przeczytałam. I poczułam się tak, jakby mi ktoś na rozgrzane słońcem po leżakowaniu, opalone ciało wylał wiadro lodowatej wody. Z basenu w hotelu na wczasach all inclusive! Jednym słowem - szok!

Oczywiście, Jennie Dielemans nie wyważa otwartych drzwi. Nie dowiecie się z jej reportażu niczego, czego byście nie wiedzieli wcześniej albo chociaż się nie domyślali. Chodzi o to, że domyślanie się czegoś, które można schować do jakiejś szufladki w głowie i stwierdzić, że odsunie się ją dopiero po wakacjach, to coś zupełnie innego niż przeczytanie o faktach. Bo tego co przeczytane nie da się już „odczytać”.
W „Witajcie w raju” autorka przedstawi nam więc fakty o szkodach, jakie przemysł turystyczny przynosi środowisku naturalnemu i ludziom, którym przyszło urodzić się i mieszkać w miejscach atrakcyjnych turystycznie. A jednak Jennie Dielemans opisała to tak sugestywnie, że naprawdę przedstawione przez nią historie będą jak ten kubeł zimnej wody…
Zaczyna łagodnie - od rysu historycznego. Od nakreślenia kiedy i dlaczego ludzie zaczęli opuszczać swoje domy i podróżować do innych miejsc. Jak bycie podróżnym ewoluowało, zaczęło być dostępne nie tylko dla elit, ale ku rozpaczy tychże - również dla robotników, jak narodziła się turystyka.

Dielemans wyśmieje nas trochę (ale nie oszukujmy się - siebie i swoich rodaków również!). Naszą próżność. Naszą chęć do nazywania siebie podróżnikami, do myślenia o sobie jak o odkrywcach nowych lądów i kultur. Nasze obruszanie się, gdy ktoś powie o nas „turysta”, gdy skrzywi się, gdy usłyszy, że spędziliśmy tydzień w resorcie all inclusive. Bo lubimy myśleć o sobie, że jesteśmy wyjątkowi a nie masowi. Tymczasem wakacje all inclusive, na które najczęściej jeździmy - my, Szwedzi, Duńczycy, Anglicy itd., przygotowane są z myślą o turyście masowym, mającym przewidywalne upodobania - kontynentalne śniadanie, basen, soft drinki bez ograniczeń…

Dielemans skołuje nas trochę. Rozumiejąc nasze potrzeby odpoczynku w miejscach odludnych, spokojnych - najlepiej na pustej plaży, zauważy, że jesteśmy o krok od paradoksu. Jeśli 80% turystów… o, przepraszam, podróżników szuka odosobnienia na plaży o zachodzie słońca, to nie ma bata - spotka tam innych szukających odosobnienia. I wtedy plaża już nie będzie pusta. Pojadą więc ci turyści… podróżnicy w inne zakątki świata,  szukać innych odosobnionych miejsc. I tam też spotkają innych szukających spokoju. I tak dalej…

Po łagodnym dość wstępie o nas - naszych próżnościach i paradoksach z nich wypływających, pora na mocne uderzenie. Jennie Dielemans oddaje głos innym. Tym, do których jeździmy, którzy nas obsługują, którzy mieszkają w naszych (no właśnie, naprawdę naszych?) wakacyjnych miejscowościach, na obrzeżach, na przedmieściach, w cieniu resortów all inclusive…
Historii jest sporo. Mnie najbardziej zapadły w pamięć dwie - o turystach w Wietnamie, którzy myślą, że wiedzą wszystko o wojnie w Wietnamie, bo oglądali „Łowcę Jeleni” albo „Urodzonego 4 lipca”. Odwiedzają więc wietnamską Strefę Zdemilitaryzowaną jakby byli u siebie. I mają pretensje, że w zasadzie za mało tu atrakcji, a pamiątki za drogie… To tak, jakby do Oświęcimia jeździło się, bo przy obozie działa świetna knajpa i ciupagi na straganie są wyjątkowo tanie!
Druga - o powstałym na północy Tajlandii The Union of the Hilltribes. I miejscu, w którym można obejrzeć, bez przemieszczania się i pokonywania dużych odległości, wszystkie warte zobaczenia plemiona, ich domy, ich życie. Jakby np. koło Warszawy na jednym terenie umieścić górali, Kaszubów, Ślązaków itp., czyli zrobić takie ludzkie zoo. Bo po co turysta/podróżnik ma gdzieś jeździć - zapewnimy mu wszystko, co chce zobaczyć, na miejscu.
Brrr… coś okropnego.
Jest też seksturystyka i wyzyskiwanie robotników pracujących przy budowie kolejnych basenów i hoteli…
Wreszcie pokazuje nam Dielemans co turystyka robi z przyrodą…
Hiszpania, Wietnam, Dominikana, Tajlandia, Meksyk.
My, oni i przyroda.
Prawda.
Niewygodna. Bo przecież po 51 tygodniach ciężkiej pracy należy nam się ten jeden w roku spędzony pod palmą, nad basenem, z drinkiem z parasolką w ręku. Należy nam się ten spacer po plaży o zachodzie słońca. Przecież nie będziemy się zastanawiać, dlaczego nie mija nas żaden Grek czy Hiszpan. Dlaczego z naszego hotelu nie widać żadnego osiedla domów tubylców. Dlaczego ten hotel wygląda tak samo na Krecie, Sycylii, Ibizie, Dominikanie…
„Witajcie w raju” jest naprawdę sprawnie napisanym reportażem, który nie tylko bardzo sprawnie oddaje realia i problemy, jakie Dielemans zaobserwowała, ale i wyprowadza z nich naukę. Gorzką.
Taką, że wolę jednak nie zastanawiać się na razie, czy w przyszłym roku wybiorę się na wakacje all inclusive. Bo w tym momencie chyba odpowiedziałabym, że jednak nie…
Mg

Chcecie wypożyczyć? Sprawdźcie dostępność w KBP.
Źródło: https://czarne.com.pl/katalog/ksiazki/witajcie-w-raju
Dielemans, Jennie: Witajcie w raju : reportaże o przemyśle turystycznym. - Wołowiec : Wydawnictwo Czarne, 2011.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz