25 listopada 2025

Najpierw spektakl, potem książka?

Skóra po dziadku
Źródło: https://polona2.pl/item/portret-mezczyzny-i-dwoch-malych-chlopcow-w-mundurach-strazackich,MTA3NzA0MTg4/0/#info:metadata
Co prawda jestem zdecydowanie zwolennikiem kolejności „najpierw książka, później film”, jednak zdarzają się i w moim życiu przypadki, w których tekst przychodzi do mnie po raz pierwszy w innej niż drukowana formie. Tak było ze „Skórą po dziadku” Mateusza Pakuły, którą zobaczyłam na deskach Teatru im. Żeromskiego w Kielcach.
Zobaczyłam, przeżyłam, a potem pobiegłam po jej drukowaną wersję, chyba dlatego, że obcowania ze „Skórą…” tylko jeden raz było mi po prostu za mało!

Dlaczego jeden raz nie wystarczył? Nie, zupełnie nie dlatego, że książka Pakuły obudziła ciepłe wspomnienia o moim osobistym dziadku i była jak plasterek na strupku życia. Zupełnie nie. Była raczej jak tego strupka zrywanie, powolne i bolesne, a potem jak grzebanie w rance, która z każdym zdaniem robiła się coraz większą i większą raną. Taką, o której człowiek wie, że być może powinien ją zostawić w spokoju, pozwolić się jej zagoić, ale po prostu nie chce, a może nie może.

Dziadek. Parkita Henryk Piotr, syn Piotra. I Katarzyny. W 1951 roku ma 17 lat i trafia do kieleckiego więzienia za zamach na władzę ludową. I wszystko wskazuje na to, że z tego więzienia już nie wyjdzie żywy. Przesłuchuje go Wacław Ziółek, Major Plama, ubek, który swoją katowską profesję wzniósł na wyżyny. Ale Parkita Henryk umyka z rąk śmierci i Majora Plamy, ocalony przez Żyda, pułkownika w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Bo kilka lat wcześniej ten Żyd też został ocalony. Przez Kaśkę, matkę Parkity Henryka (choć to akurat kłamstwo, bo wcale nie przez Kaśkę, ale tak, to prawda, że został ocalony w rodzinnej wsi Henryka, Sukowie).

Historia ocalenia od śmierci u Mateusza Pakuły zahacza o historię nie-ocalenia. O historię pogromu kieleckiego w 1946 roku. I o historię wózka dziecięcego na klatce schodowej krakowskiego bloku współcześnie, która chyba ma być próbą zrozumienia, jak w ogóle do pogromu mogło dojść, jak to możliwe, że sąsiedzi zamordowali sąsiadów.

Ale „Skóra po dziadku” to nie tylko opowieść o tym co było, ale dla mnie chyba przede wszystkim o tym, co jest. O nas. O mnie. O skórach po dziadkach, które wszyscy nosimy, o poglądach, które naciągamy na siebie razem z tymi skórami, nawet o tym nie wiedząc (pierwsze zdanie książki brzmi: Zanim się dowiedziałem, kim właściwie są Żydzi, już byłem antysemitą.). I nie są to przecież tylko poglądy na temat Żydów, wstawcie sobie zamiast słowa Żyd jakiekolwiek inne - Ukrainiec, Murzyn, gej, lewak, prawak… Wstawcie sobie kogoś, kto jest inny i przyglądnijcie się co się w was budzi. A potem pozwólcie sobie na refleksję, czy to, co się obudziło, jest dobre.

Jeszcze słowo na temat formy, w jakiej napisana jest „Skóra…”. Bardzo starałam się nie używać powyżej słowa powieść, bo trochę mi ono tu nie pasuje. Zdecydowanie lepiej charakter książki Mateusza Pakuły oddaje słowo proza, choć uważny czytelnik znajdzie w niej i poezję i dramat. Na zaledwie 173 stronach (do połknięcia w jedno popołudnie, chyba że będziecie tak jak ja chcieli wracać i dłużej dłubać w ranie) w krótkich rozdziałach i jeszcze krótszych akapitach mieszają się ze sobą Parkita Henryk, Żydzi, Brzechwa z „Akademią Pana Kleksa” i sam autor. A z tego wszystkiego wypływa pytanie: co myślisz? w jaki sposób o czymś myślisz? myślisz?

I choć doskonale wiem, że „Skóra po dziadku” nie wszystkim przypadnie do gustu, czy to ze względu na temat, czy też na formę, to jednak zachęcam choćby do spróbowania obcowania z tego typu literaturą… Mnie ona leży - i w druku i na scenie. Lubię zdrapywać strupki.
Mg

Chcecie wypożyczyć? Sprawdźcie dostępność w KBP.
Źródło: https://wydawnictwoagora.pl/skora-po-dziadku/
Pakuła, Mateusz: Skóra po dziadku. - Warszawa : Agora, 2024.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz