Duchy Jeremiego
Źródło: https://polona.pl/item/modlitwa-poranna-morgengebet,NzY3MjE1MjY/0/#info:metadata |
Ta książka może bardzo łatwo przejść niezauważona. Nazwisko autora nie jest powszechnie znane, zdjęcie na okładce nie porywa, tytuł też jakiś taki – nijaki. Bo nie wiadomo, czy będzie o duchach, czy o Jeremim. Informacja wydawcy z tyłu okładki (zwana blurbem, zupełnie nie wiem dlaczego) zdradza, że Jeremi to dwunastolatek (kto daje tak na imię dziecku?!), którego mama jest chora na raka, A gdy choroba się pogłębia, przeprowadzają się oboje na wieś do dziadka sybiraka.
I oczywiście
to prawda. Taka jest główna oś fabuły. Dodajmy jeszcze, że dziadek zdradza
objawy rozwijającej się choroby Alzheimera. W dodatku, pomimo upływu lat, żyje wciąż w cieniu samobójczej śmierci swojej żony - Elzy. Dlaczego
babcia Jeremiego popełniła samobójstwo? Bo nie mogła poradzić sobie z doświadczeniami
z czasu II wojny światowej, z tym, że całą jej rodzinę wymordowano ze względu na żydowskie pochodzenie, a ona jako jedyna ocalała.
Co więc
dostajemy? Powieść o chorobie i odchodzeniu, o więziach
rodzinnych (czasem silnych: Jeremi i jego mama, czasem rozluźnionych:
Jeremi i dziadek, czasem bardzo burzliwych, pełnych niezrozumienia i żalu:
dziadek i jego córki), o Holokauście (babcia Elza), o zesłaniach
i przesiedleniach Polaków w czasie II wojny światowej (dziadek
Stanisław), o tęsknocie za zmarłymi, o dziedzictwie (w tym przypadku
o odkrywaniu przez Jeremiego swojego żydowskiego pochodzenia), o szukaniu
porozumienia, wreszcie o dojrzewaniu.
Wydawać by
się mogło, że gdy takie nagromadzenie tematów trudnych, bolesnych i jednocześnie
bardzo ważnych upchniemy w jedną książkę, dostaniemy w efekcie
ciężkostrawny traktat moralizatorski. Tak nie jest i zastanawiam się,
w czym tkwi sekret sukcesu „Duchów Jeremiego”. Bo, że to książka wybitna –
nie ma wątpliwości. Niektórzy recenzenci uznają, że siła powieści Rienta tkwi
w tym, że narratorem opowiadającym o wszystkich ważnych wydarzeniach
jest dwunastoletni chłopak, który patrzy na świat z perspektywy
współczesnego dzieciaka. Takiego, który słuchając opowieści dziadka o zsyłce
na Sybir słyszy głównie opowieść o… wycieczce, przygodzie. Zresztą, niech sam się wypowie:
To się obecnie nazywa surwiwal […]. Ludzie płacą bardzo dużo pieniędzy i wywozi się ich do Afryki głodować albo na Syberię właśnie przecierać szlaki […], albo wsadza się wszystkich do ciemnego namiotu w lesie, A później muszą przeżyć bez pomocy i jeść, co znajdą w lesie, no, chyba że ktoś już nie może, to w górze jest helikopter. A dziadek miał to wszystko za darmo. [s. 26-27]
Faktycznie, Jeremi widzi, co
widzi, bo jest, jaki jest. A jest pewnie taki, jak większość
współczesnych dwunastolatków (nie wiem, nie jestem dwunastolatkiem, nie mam
w najbliższym otoczeniu żadnego dwunastolatka dla porównania). I taka
konstrukcja głównego bohatera ma duży wpływ na odbiór. Bo Jeremi nie
wzrusza się byle czym (na przykład ciężkim losem dziadka), nie okazuje
szczególnie uczuć, nie interesuje się rodzinnymi historiami. Chce mieć
pieniądze, więc postanawia rozprowadzać pod szkołą narkotyki (!), przeklina
i w ogóle ma gdzieś to wszystko, co nie wiąże się bezpośrednio
z komfortem jego życia (być może nieco przejaskrawiam, ale naprawdę nie
polubiłam Jeremiego). I właśnie dlatego ta książka jest tak bardzo…
wzruszająca.
Bo kiedy
taki chłopak mówi do matki: Musisz
wyzdrowieć, wiesz? [s. 55], to w tym jest całe mnóstwo miłości i strachu.
Że już nie wspomnę o (UWAGA, SPOJLER):
[…] jeśli w ciągu minuty uda mi się dobiec na pole, to mama wcale nie umarła, więc zacząłem biec i w myślach liczyć do sześćdziesięciu. Dobiegłem, kiedy było czterdzieści siedem, ale mama umarła, więc jeśli dobiegnę z powrotem w pięćdziesiąt sekund, to mama nie umarła, chociaż nie miałem już siły. […] biegłem, szło mi coraz gorzej i nie dobiegłem, A mama umarła, bo nie dobiegłem. [s. 202]
Podobnie
jest i z podejściem do żydowskiego pochodzenia i do kontaktu
z dziadkiem. I muszę, po prostu muszę teraz przywołać fragment po
pogrzebie matki, bo go uwielbiam i chcę go zachować, żeby nie przepadł:
[...] zapaliłem papierosa i tak siedziałem, nawet nie zauważyłem, jak wszedł dziadek. Spojrzał na mnie, A ja nie miałem co zrobić z papierosem. Nic nie powiedział, tylko usiadł po drugiej stronie i zapalił fajkę. Możliwe, że miał alshajmera, bo nie nakrzyczał na mnie […]. Co jakiś czas na mnie patrzył, oczy miał zmęczone, takie jak po krojeniu cebuli. [s. 203]
Przywołałam te fragmenty nie bez powodu.
Obrazują bowiem to, co najbardziej pokochałam w „Duchach Jeremiego”. Wcale
nie historie wojenne, dlatego nie poświęciłam im tu prawie w ogóle uwagi
(choć przecież historia babci Elzy może się dla Was okazać właśnie
najważniejszą w całej książce). Wcale nie odkrywanie przez Jeremiego
swojego żydowskiego pochodzenia (choć pomysł jest świetny). To, co kocham
w książce Rienta, to strach Jeremiego przed śmiercią mamy. I rodzącą
się szorstką, męską miłość do dziadka. Znacie strach przed śmiercią mamy?
Paliliście kiedyś papierosy ze swoim dziadkiem? A jeśli nie, to czy
potraficie sobie to wyobrazić? Te sytuacje, te uczucia? Jeśli ktoś wie, co czuł
Jeremi, bo w którymś momencie życia dzielił jego
doświadczenia, strachy, tęsknoty, odczyta „Duchy Jeremiego” na
poziomie książki o sobie samym. O moich dziecięcych strachach i zmartwieniach,
o moich rodzinnych relacjach, o mojej mamie, o moim dziadku. Ja tak właśnie zrobiłam, dlatego czytając tę książkę nie mogłam, po prostu nie mogłam powstrzymać się od
płaczu. i jeszcze długo po jej skończeniu (a przeczytałam ją
błyskawicznie) nie mogłam przestać chlipać. Mało tego, nie mogłam się z tą
książką rozstać. I dalej nie
mogę, ale chcę, żeby wróciła już na półkę naszej biblioteki. Więc postanowiłam,
że kupię sobie swój egzemplarz. Chyba większej rekomendacji nie trzeba.
Innej
zresztą nie dam, bo okazało się, że nie potrafię zdobyć się na obiektywizm
w przypadku „Duchów Jeremiego”. Nigdy się to nie udaje, gdy mamy oceniać
coś, co poruszyło w nas najczulsze struny.
Źródło: http://www.wielkalitera.pl/ksiazki/id,180/duchy-jeremiego.html |
Rient, Robert: Duchy Jeremiego. - Warszawa : Wielka Litera, cop. 2017.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz