Nieczułość
https://polona.pl/item/portret-siostr-zagorskich-cecylii-marii-i-angelique,NzEyMTcxMjc/0/#info:metadata |
Sięgnęłam po debiutancką powieść Martyny Bundy, bo znalazłam ją na liście książek nominowanych do Nagrody Literackiej Nike 2018. Nawiasem mówiąc, śledzenie takich list i nominacji jest świetnym sposobem na pozostawanie w nurcie wartościowej współczesnej prozy polskiej (poezji oczywiście też, i eseju, i innych gatunków). A jaka radość, gdy znajdzie się wśród takich nominacji książkę, którą przeczytało się wcześniej. Ja w takiej sytuacji zawsze myślę: O! więc jednak czasem zwracam uwagę na to samo, co bardzo poważni fachowcy od literatury! A to dobrze świadczy o moim guście literackim… (druga strona medalu jest taka, że czasami te nominowane książki w ogóle się mi nie podobają. Wtedy można z kolei zacząć o sobie myśleć jak o kompletnym ignorancie, który powinien poprzestać na lekturze nieskomplikowanych romansów, bo na ambitniejszą, pisaną przez duże L brak mu zdolności poznawczych).
Na szczęście „Nieczułość” to literatura przez duże L,
w dodatku napisana tak pięknym językiem, bazująca na tak plastycznych
opisach, że na pewno każdy czytelnik dostrzeże w niej dokładnie to, co autorka chciała mu pokazać.
Ale żeby nie było tak cukierkowo, to oczywiście znalazłam dwa minusy. Pierwszy to tytuł. O God! pomyślałam, ależ patos.
Nieczułość to prawie jak miłość, wrażliwość albo zazdrość, a czy
wyobrażacie sobie książkę o tytule „Zazdrość”? Ja nie bardzo. To znaczy
wyobrazić sobie oczywiście mogę, ale pewnie nie chciałabym jej przeczytać. I druga rzecz. Sam początek powieści. Jakiś pogrzeb, o którym jeszcze
nic jako czytelnicy nie wiemy. Na tym pogrzebie trzy siostry, z których
jedna – Ilda była zaangażowana w związek emocjonalny ze zmarłym rzeźbiarzem Tadeuszem Gelbertem. Zaangażowana nieformalnie, trzeba dodać, bo
autorka wspomina nam oprócz Ildy o innej kobiecie - Legalnej Wdowie.
O God! pomyślałam po raz drugi. To teraz dostaniemy powieść o klasycznym
trójkącie, o nieczułości mężczyzny i dramacie kochanki, którą muszą
emocjonalnie wspierać siostry. No, i to by było na tyle minusów i moich
idiotycznych przewidywań. Bo powieść Bundy okazała się być o czymś
zupełnie innym. To znaczy oczywiście jest o trzech siostrach i o ich
matce. Jest o ich losach i o miłości. Jest o mężczyznach,
namiętnościach, uczuciach i o ich (pozornym) braku. Ale przede wszystkim
jest o historii. Tej dużej Historii opowiedzianej poprzez cztery małe
historie.
Rozela, matka dziewcząt, wychowuje je samotnie. I jak
każda matka usiłuje je chronić, a wie, że najlepszą ochroną przed krzywdą,
jaką mogą wyrządzić obcy ludzie, jest nałożenie pancerza sugerującego brak
uczuć. Krzywdę zna. Chyba największą (przynajmniej ja jako czytelnik takie
wrażenie odniosłam) był gwałt dokonany przez „Ruskich”, który zakończył się
jakże symbolicznym napiętnowaniem – wypaleniem na brzuchu Rozeli znamienia
rozgrzanym żelazkiem.
Jej najstarsza córka, Gerta, chyba najbardziej spełnia
oczekiwania matki. Spokojna, do bólu racjonalna, trzymająca w karbach dom
i gospodarstwo, nie marzy o czymś więcej. Jakby wiedziała coś, czego
nie wiedzą siostry – że „więcej” tak naprawdę nie istnieje, że jest tylko to,
co jest.
Nie zgodziłaby się z nią średnia siostra – Truda.
Zakochana w Niemcu, rozdzielona z nim, będzie o nim marzyć
niemal przez cały czas, co jednak nie przeszkodzi jej w wykorzystaniu
faktu, że kocha się w niej Rudy Janek, wyjściu za niego za mąż i urodzeniu
mu syna.
No i Ilda. Najbardziej tajemnicza i najmniej
przewidywalna, zaskakująca wszystkich swoją decyzją o opuszczeniu domu,
zerwaniu pępowiny, rozluźnieniu więzi.
Nie mogę nie wspomnieć też o mojej ulubionej postaci
męskiej – Rudym Janku, który jest z pozoru bardzo nieskomplikowany,
zakochany i wykorzystywany przez Trudę (choć nie uważający się za
pokrzywdzonego), a tak naprawdę ukrywający swoją przeszłość, ścigany
i doścignięty, a później złamany i słaby… więc po prostu wielowymiarowy
i prawdziwy.
Ale dość o fabule. Zresztą, rozgrywa się ona w tak
rozległym planie czasowym, że kompletne jej streszczenie przekraczałoby moje
możliwości. Bo zaczynamy od II wojny światowej i przechodzimy aż do
późnego PRL-u, a w epilogu do czasów obecnych. To, o czym chcę
napisać, to czym chcę się z Wami podzielić, to moje wrażenie, że
„Nieczułość” Bundy jest książką wyjątkową, bo jest o historii. Właśnie nie
o uczuciach, ale o historii. W dodatku jedynej jaka istnieje.
Od dłuższego już czasu żywię przekonanie, że historia
z podręczników szkolnych nie istnieje. To znaczy oczywiście wiem, że
istnieje, zaczyna się od dużego „H”, zawiera w sobie daty i nazwiska,
opisuje procesy i ciągi przyczynowo-skutkowe i jako taka jest jak
najbardziej prawdziwa, ale dla nas, zwykłych zjadaczy chleba jest odległa,
nienamacalna. Natomiast to, czego możemy dotknąć to historia pisana małą
literą, historia rodzinna. Historia starego żelazka, przechowywanego na
strychu, historia guzika z perłą po babci, historia kury Agatki, która
lubiła, gdy ją bujano na zaimprowizowanej huśtawce z kosza wiklinowego,
historia świniobicia… To wszystko znajdziecie w „Nieczułości” i te
fragmenty uważam w książce za najlepsze, najprawdziwsze. Może ktoś
pomyśli, że mało prawdopodobne. Ale tym radzę – popytajcie o historie
opowiadane w waszych rodzinach. Może też plątała się w nich jakaś
wyjątkowa kura… W moich historiach są psy i kanarki, koza, stara
popielniczka, do której wrzucało się wszystkie szpargoły. Do momentu lektury
„Nieczułości” myślałam, że te wszystkie rzeczy nie są istotne, teraz wiem, że
to materiał na powieść.
I za to właśnie myślenie o historiach, które składają
się na Historię, za nadanie ważności codziennym drobiazgom mój wielki ukłon dla
Martyny Bundy. Jej debiut oceniam jako majstersztyk i mam nadzieję, że
będzie pisała dalej. Równie wspaniale.
Mg
Chcecie wypożyczyć? Sprawdźcie dostępność w KBP
Źródło: https://www.wydawnictwoliterackie.pl/ksiazka/4505/Nieczulosc---Martyna-Bunda |
Brawo Ty!
OdpowiedzUsuń