25 września 2024

Jacy jesteśmy?

Wcale nie jestem taka
Źródło: https://polona.pl/item-view/cdeac1e3-9a61-4266-ac08-f8c1b866a8a8?page=0
Jest coś takiego w literaturze skandynawskiej, że tematycznie krąży bliżej lub dalej po orbicie motywu rodziny, można więc by jej zarzucić, no cóż, monotematyczność (z zaznaczeniem, że nie bierzemy pod uwagę literatury gatunkowej, czyli kryminałów, choć i w kryminałach skandynawskich rodzina jednak pojawia się dosyć często). A jednak monotematyczność ta przynosi wciąż nowe spojrzenia na rodzinne historie i relacje pomiędzy poszczególnymi członkami tej, jak by nie było, podstawowej komórki społecznej. O czytelniczym znużeniu tematem nie może więc być mowy, przynajmniej w moim przypadku. Po każdej powieści napisanej przez kogoś ze Skandynawii zostają we mnie okruchy obrazów, i nawet jeżeli fabuła zaciera się w pamięci, to wiem, że w „Ostatnim razie” Flatland (o którym przeczytacie tutaj) córka lekarka pomaga matce umrzeć, jednocześnie usiłując wyprostować powikłaną relację, a w „Dorosłych” (przypomnijcie sobie o nich tutaj) bohaterka spędza czas z siostrą i jej rodziną w letnim domku, zajadle kłócąc się ze wszystkimi o wszystko…

Przywołałam „Dorosłych” nie bez powodu. Bo oto zupełnie niedawno wpadła mi w ręce kolejna powieść Norweżki Marie Aubert wydana przez Pauzę - „Wcale nie jestem taka”. Równie skromna objętościowo (204 strony, idealna na weekendową lekturę, tym bardziej że jej akcja rozgrywa się w ciągu trzech dni - od piątku do niedzieli), równie zapadająca w pamięć (co prawda będę to mogła zweryfikować dopiero za kilka miesięcy, ale jestem pewna że po tym czasie jakieś okruchy fabuły we mnie zostaną) i równie, a może nawet więcej od „Dorosłych” bogata treściowo i znaczeniowo. Mówiąc wprost, po prostu lepsza od pierwszej książki Aubert, którą przeczytałam.

Ale od początku, czyli od fabuły.
Hanne wraca do domu na weekend z okazji konfirmacji Linnei, swojej bratanicy. Wraca, ale nie ta sama i nie sama. Jest chudsza, znacznie chudsza niż w momencie, gdy wyjeżdżała, i jest ze swoją partnerką Julią. Jest więc lepsza niż była. Może nawet jest lepsza niż jej brat, Bård, choć to trudne, bo Bård był, jest i pewnie zawsze już będzie najlepszy. On - dumny z siebie, uporządkowany, mąż Ellen (zaznaczmy, że nieuporządkowanej, dlatego to na barkach Bårda spoczywa cały trud utrzymania porządku w domu - w dosłownym i metaforycznym sensie), ojciec trójki dzieci, z których jedno, Linnea, będzie właśnie w ten weekend konfirmowana.

Cóż, kontakty między rodzeństwem to temat rzeka (chyba jeden z ulubionych Aubert, przypominam, że w „Dorosłych” mieliśmy do czynienia z siostrami), ale nie jest to jednak główny temat powieści, a przynajmniej nie dla mnie… Dla mnie najważniejsza była poruszana w książce kwestia prawdy o swoim życiu. Czy szczupła Hanne jest szczęśliwa? Albo inaczej - czy jest lepsza od grubej Hanne? Od dawnej siebie? Czy Hanne z Julią jest lepsza niż Hanne samotna? Otóż, nie. Hanne nie jest lepsza, bo nie jest szczęśliwsza. Nie tylko niż dawna ona, ale i niż Bård.

Bård, który tak naprawdę w ogóle nie jest szczęśliwy (choć on zdecydowanie myśli o sobie, że jest lepszy, jeśli nie najlepszy, nie tylko od siostry, ale i od żony, ojca, kolegów… od wszystkich po prostu). Lepszy ale nie szczęśliwszy. Z tym, że ten swój brak szczęścia uświadamia sobie to dopiero w momencie, gdy na chwilę zawiesza swoje życie statecznego męża i ojca i zanurza się w romansie z młodą, szaloną, namiętną Kaią. Ach, gdyby tak móc żyć na co dzień, a nie tylko w kradzionych życiu rodzinnemu chwilach spędzanych z Kaią na seksie…

Siostrze i bratu, którzy udają (przed sobą wzajemnie i przed sobą samymi), że czują co innego niż czują, przyglądają się jeszcze dwie osoby. Nils, ich ojciec, który jest w takim momencie życia, że już niczego przed nikim nie musi udawać. I Linnea, która uważa że powinna udawać wszystko przed wszystkimi, ale jeszcze nie potrafi przykryć własnych uczuć i myśli jakimś kocykiem konwenansów czy opanowania.

Trzy dni, czworo bohaterów, kłamstwa i dramaty, duże i małe nieszczęścia (czy w ogóle wolno tak wartościować, czy nieszczęście Linnei jest mniejsze niż nieszczęście jej ojca i ciotki?).

Ta powieść nie przyniesie wam nic oprócz pytań. Pozwoli tylko podglądnąć weekend rodziny jakich wiele, może odnaleźć w niej część waszej rodziny, ba, może was samych? I skończy się, jak kończą się wizyty w domu, uroczystości rodzinne, romanse i namiętny seks z młodymi kochankami. Skończy się jak kończy się życie. Warto je marnować na oszukiwanie samych siebie? Na staranie się by być kimś, kim nie jesteśmy? Tylko kim my właściwie jesteśmy?

Jakoś na koniec lektury „Wcale nie jestem taka” pomyślałam sobie, że na pytanie kim jesteśmy mogą odpowiedzieć tylko ludzie, z którymi dorastaliśmy. Hanne może powiedzieć prawdę Bårdowi, a Bård Hanne. I to nie ma znaczenia, że nawet się nie lubią i że zupełnie serio są przykładem biblijnym co to widzi źdźbło w czyimś oku, a ignoruje belkę w swoim. Są rodzeństwem. A Aubert wie, że nie ma mocniejszej relacji w świecie, przynajmniej w jej literackim świecie…

Mam dwóch braci. Nigdy ich nie pytałam, co sądzą o moim życiu. Nie muszę. Mogę się domyślać, bo czytałam powieści Marie Aubert, do czego i was zachęcam. Nie zajmą wam dużo czasu, a mogą skłonić do refleksji, nie tyle nawet nad rodziną ile nad prawdą o nas samych…
Mg

Chcecie wypożyczyć? Sprawdźcie dostępność w KBP.
Źródło: https://wydawnictwopauza.pl/produkt/wcale-nie-jestem-taka/
Aubert, Marie: Wcale nie jestem taka. - Warszawa : Wydawnictwo Pauza, 2023.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz