A teraz udowodnię, że się nie czepiam. Że „Łyżeczka” naprawdę zawodzi czytelników mojego typu.
Pierwsze zdanie: „Zabiłam moją matkę.” Ostatnie: „Jeżeli uznacie to za stosowne, możecie iść i złożyć na mnie doniesienie na Policję.” Pomiędzy nimi ponad 240 stron e-booka, na których Majka, 35-letnia architekta wnętrz, córka Mieczysławy, żona Adama i matka Piotrusia, snuje opowieść. Chciałabym powiedzieć, że o relacji z matką. Ale tak naprawdę o wszystkim, tak bardzo o wszystkim, że momentami nie wiedziałam już o czym.
A początek zapowiadał się obiecująco. W końcu temat opowieści został jasno sprecyzowany. Umówmy się, gdy się zaczyna od „zabiłam moją matkę” to nie po to, żeby potem przeskoczyć na koleżankę, zakupy, wspomnienia ze szkoły, meble, obiady... jednym słowem tematy błahe. Tych przeskoczeń na początku było mało i można je było zbagatelizować. Tym bardziej, że narracja Majki przeplatana była fragmentami rzucającymi światło na przeszłość Mieci, jej wojenne wspomnienia z dzieciństwa, zaprzepaszczoną przez matkę karierę, wreszcie na opiekę nad mężem, który - jak można się domyślać - cierpi na zaawansowaną demencję. Przez jakieś siedemdziesiąt, osiemdziesiąt e-stron jeszcze można było się łudzić, że nadopiekuńczość Mieci względem Majki ma swój ukryty powód, że zostanie on nam w końcu objawiony i zrozumiemy. Na osiemdziesiątej stronie ta nadzieja umiera. Od tej pory pozbawieni złudzeń czytamy o okropnej, namolnej babie, która uprzykrza życie infantylnej córce i przy okazji zięciowi.
I wydaje mi się, że autorka momentami też już była zmęczona tą nieskomplikowaną w sumie konwencją, wyeksploatowaną do spodu w dowcipach o teściowych, bo ileż można wymyślać sytuacji, w których mamusia-teściowa się wtrąca, córka milczy a zięć wychodzi z domu. Dlatego w pewnym momencie jakby chciała wprowadzić na scenę dodatkowe dramatis personae: panią Lucynę Jabłońską („zgrabna, elegancka, krótko ostrzyżona brunetka po pięćdziesiątce, od początku sprawiająca bardzo miłe wrażenie” - s. 83), której Majka ma wyremontować mieszkanie, a która później okazuje się być lekarką z którą będzie miała kontakt Miecia; panią Zosię, sekretarkę Adama („puszysta pięćdziesięciolatka z figlarnym dołkiem w brodzie i lekko siwiejącymi włosami upiętymi w kok” - s. 138); dyrektorkę Domu Pogodnej Starości („wyglądała jak burdelmama. Była grubo po pięćdziesiątce, choć ze wszystkich sił starała się wyglądać młodziej. Włosy miała w kolorze ognistorudym, farbowane bez dwóch zdań, bo widać było odrosty, paznokcie i usta pomalowane na podobny kolor co włosy.” - s. 187). I w ogóle nie wiadomo po co te osoby się pojawiają, wprowadzone szkolnym opisem postaci. Nie mówię, żeby ich nie było, jeśli mają popchnąć fabułę do przodu. Ale one nie popychają. Może tylko udowadniają, że autorka ma coś do kobiet po pięćdziesiątce, a nawet jeżeli nie, to na pewno patrzy na nie stereotypowo: lekarka jest elegancka, sekretarka z kokiem a dyrektorka-kombinatorka wygląda jak burdelmama. A! Byłabym zapomniała: w dodatku nazywa się... Apolonia Chałupiec! I jeśli czytelnik czeka, że ktokolwiek w „Łyżeczce” błyśnie intelektem i powie np.: „O! Jak Pola Negri”, to niech nie czeka, bo nikt nie błyśnie. A ja nie rozumiem wprowadzania prawdziwego nazwiska najsłynniejszej naszej eksportowej gwiazdy (co z tego, że przedwojennej!) bez jakiegokolwiek komentarza. Bo fajne? Takie chłopskie, w sam raz dla tępej baby? No nie, ja tego nie kupuję. Na szczęście Apolonia Chałupiec pojawia się na 199 stronie, czyli już pod koniec, co pozwalało mi mieć nadzieję, że jest to jeden z ostatnich takich kwiatków...
Na koniec jeszcze kilka cytatów, udowadniających, że Majka jest dosyć ograniczona, co być może nie dziwi, gdy ma się za matkę Miecię a za ojca mężczyznę, który niby szybko umiera, ale pojawia się w retrospekcjach, tym razem nie z demencją ale jako alkoholik:
Ochoczo weszłam do wnętrza i dosłownie opuściło mi szczękę, czyli moje usta bezwolnie ułożyły się w wielkie O. (s. 89) - chodzi o opad szczęki? to już łapiemy bez szczegółowego opisu!
Nie wiem jak wy, ale ja nie potrafię się kochać, mając wizerunek matki przed oczyma. (s. 177) - my też nie!
Skreślam cię z mojego życia, a ślad wydzieram papierem ściernym. (s. 239) - nie pomyliłam się, nie „wycieram” tylko „wydzieram”! i zostanie dziura...
Kiedy samochód, w którym jechałam jako pasażer zaczął dachować, miałam wrażenie, że wszystko wokół mnie dzieje się w zwolnionym tempie i mogłam tylko modlić się, żeby świat przyspieszył i żebyśmy zdążyli wyhamować, zanim wpadniemy na drzewo. (s. 243) - jak dachujesz to już chyba nie bardzo dasz radę wyhamować?
No i tyle.
Nic dodać, nic ująć.
Jeszcze tylko refleksja na koniec, pozytywna w sumie. Kiedyś, dawno temu, jak już zaczynałam jakąś książkę, to musiałam ją skończyć (oprócz „Popiołów” na studiach...). Potem czasami porzucałam w połowie, ale miałam kolosalne wyrzuty sumienia. Teraz, po lekturze „Łyżeczki” podjęłam decyzję, że jak mi nie podejdzie, żegnam się bez żalu, oddaję do biblioteki, usuwam z czytnika. Nie będę już tracić czasu na nic, co do mnie nie przemawia. Jest tyle innych książek...
Ale wy, jeśli tylko chcecie, sięgnijcie po „Łyżeczkę”... Na własną odpowiedzialność.
Mg
Chcecie wypożyczyć? Sprawdźcie dostępność w KBP.
Skreślam cię z mojego życia, a ślad wydzieram papierem ściernym. (s. 239) - nie pomyliłam się, nie „wycieram” tylko „wydzieram”! i zostanie dziura...
Kiedy samochód, w którym jechałam jako pasażer zaczął dachować, miałam wrażenie, że wszystko wokół mnie dzieje się w zwolnionym tempie i mogłam tylko modlić się, żeby świat przyspieszył i żebyśmy zdążyli wyhamować, zanim wpadniemy na drzewo. (s. 243) - jak dachujesz to już chyba nie bardzo dasz radę wyhamować?
No i tyle.
Nic dodać, nic ująć.
Jeszcze tylko refleksja na koniec, pozytywna w sumie. Kiedyś, dawno temu, jak już zaczynałam jakąś książkę, to musiałam ją skończyć (oprócz „Popiołów” na studiach...). Potem czasami porzucałam w połowie, ale miałam kolosalne wyrzuty sumienia. Teraz, po lekturze „Łyżeczki” podjęłam decyzję, że jak mi nie podejdzie, żegnam się bez żalu, oddaję do biblioteki, usuwam z czytnika. Nie będę już tracić czasu na nic, co do mnie nie przemawia. Jest tyle innych książek...
Ale wy, jeśli tylko chcecie, sięgnijcie po „Łyżeczkę”... Na własną odpowiedzialność.
Mg
Chcecie wypożyczyć? Sprawdźcie dostępność w KBP.
Źródło: https://www.google.pl/books/edition/_/Zbd7rgEACAAJ?hl=pl&sa=X&ved=2ahUKEwjQlqnchs-KAxW3Z_EDHd6oH_wQ8fIDegQIEBAD |
Szylko, Izabela: Łyżeczka. - Warszawa : Wydawnictwo Nowy Świat, 2014.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz