8 stycznia 2019

Niezwykłość zwyczajności

Nikt nie idzie
Źródło: https://polona.pl/item/tokyo-meisho-horikiri-no-sato,MzUwNTI0NTI/0/#info:metadata
Co jest miarą dobrej literatury? Co powinno nią być? Popularność? Być może, bo przecież trudno mówić o wybitności tekstu, który przeczytały trzy osoby, wliczając autora. Z drugiej strony: Non tam bene cum rebus humanis agitur, ut meliora pluribus placeant. (czyli: Sprawy ludzkie nie idą aż tak dobrze, żeby się podobało większości to, co lepsze - jak słusznie zauważył Lucjusz Anneusz Seneka). Więc popularność to jeszcze za mało. To może poprawność albo właśnie niepoprawność, łamanie schematów? Język i forma albo jednak bardziej treść? Zakładam, że ile osób, tyle odpowiedzi. Dla mnie osobiście o wielkości tekstu decyduje to, jak wpływa on na czytelnika. Jeżeli sprawia, że po przeczytaniu go chcę być lepszym człowiekiem, to jest wartościowy…
Czy nowy Małecki jest więc wartościowy?

Zdecydowanie tak, choć ⹂Nikt nie idzie” to książka, która i na popularność nie może narzekać (wystarczy przypomnieć sobie akcję promocyjną prowadzoną jeszcze przed premierą) i zarówno w warstwie językowej jak i fabularnej jest dopracowana w najdrobniejszych szczegółach. Ale jednak największą jej zaletą jest fakt, że wpływa na czytelnika - subtelnie i rzec można długofalowo. Bo nawet jeśli Małecki nie sprawia, że z zaskoczenia opadają skarpetki, jeśli snuje opowieść, jakich w sumie wiele, jaką już gdzieś kiedyś się słyszało, to jednak niezwykłość tej zwyczajności uderza. Nawet jeśli nie od razu podczas lektury, nawet jeśli po godzinie, podczas zakupów albo w kąpieli, to na pewno w końcu przyjdzie ten moment: bang! a w ⹂Nikt nie idzie” to było tak, Olga powiedziała to, a Igor to jednak zrobił tamto…

Małecki splata ze sobą kilka ludzkich historii, choć zdecydowanie wiodących bohaterów jest dwoje [Uwaga, spojlery!]. Olga, która po zerwaniu z Igorem usiłuje jakoś się poukładać na nowo. I Klemens, który po śmierci matki czuje, że już nigdy się nie poukłada. Klemens jest niepełnosprawny, cierpi najprawdopodobniej na jakąś odmianę autyzmu. I kiedy jego matka umiera na serce na przystanku autobusowym, na tymże przystanku w chwilę po odjeździe karetki w jego życie wkracza Olga. Po co to robi? Po co w przypływie szaleńczej odwagi, desperacji, nieprzemyślanej dobroczynności przejmuje nad Klemensem opiekę, o którą nikt jej nie prosił? Czy po to, by autor splótł ze sobą wątki, czy raczej po to, by wzbudzić we mnie pytanie: a ty byś się zatrzymała? Kogo zobaczyłabyś w Klemensie - osobę, której trzeba pomóc, czy raczej chorego “na głowę” dorosłego, który budzi niepokój, bo nie wiadomo, czego się po nim spodziewać i bezpieczniej jest go jednak ominąć, przechodząc na drugą stronę ulicy…

To było zdecydowanie pierwsze, ale nie ostatnie, pytanie, jakim Jakub Małecki przekonał mnie, że jestem raczej materiałem na szlachetną osobę, niż szlachetną osobą. Dalsze wątpliwości wobec mojej przyzwoitości budziły się we mnie w miarę, jak historia obrastała w kolejnych bohaterów, którzy nieśli ze sobą swoje opowieści. Matka Klemensa Marzena Mazur - jej kolekcjonowanie fontann, jej praca w sklepie meblowym, jej znajomość z mężczyzną, który przejawiał szczególne zafascynowanie komodą na wystawie a który okazał się zakochanym w Marzenie pilotem Antonim, jej późniejszym mężem… Śmierć Antoniego, choroba Klemensa, samotność Marzeny, jej rozpaczliwe próby radzenia sobie z rzeczywistością, z Klemensem, z jego starym plecakiem, wypełnionym kolorowymi balonami, przecież nie wiadomo dlaczego, bo Klemens nie potrafi nikogo, nawet matki, wpuścić do swojego świata… Igor - chłopak Olgi, który został przez nią odrzucony, niosący w sobie własne tajemnice, własne rany, związane z osobą jego brata Marcina, który wiele lat wcześniej zaginął podczas wyjazdu do Japonii, zmuszając tym samym rodziców i brata do życia w cieniu utraty… Obsesja Igora Japonią, krajem, który pożera ludzi, kolekcjonowanie wszystkiego, co japońskie, fascynacja tzw. wierszami śmierci, malarstwem, sztuką japońską… Obsesja wynikająca chyba najbardziej z tego, że Igor czuł się bezpośrednio odpowiedzialny za zaginięcie brata - w końcu życzył mu dokładnie tego: nie wracania. Jak zawsze - z głupiego powodu, z głupiej złości i zazdrości o game boya, którego Marcin nie zgadza się zostawić młodszemu bratu (czy to nie straszna ironia losu, że gdy Igor dowiaduje się, że gra jednak została, Marcin już jest uznany za zaginionego, bo słów nie można nigdy cofnąć, złych życzeń nie można przekreślić, można tylko żałować i próbować minimalizować konsekwencje błędu). Ojciec Olgi, Mikołaj Lipski - pianista, który nie gra, przechowujący kilka klawiszy ze starego pianina, które mają być jak talizman i ochronić jego córkę, ale nie ochronią nikogo przed niczym, bo każdy popełni dokładnie te błędy, które musi popełnić, i poniesie ich konsekwencje… Tak jak dokonana kilka lat wcześniej aborcja przekreśli przyszłość Olgi  i Igora… Tak jak wypadek lotniczy Antoniego przyniesie śmierć Marzeny…

⹂Nikt nie idzie” to jednak nie tylko wyrzut sumienia, choć niewątpliwie wytrąca z miłego poczucia samozadowolenia. To też przypomnienie, że pomimo tego, co było, mam wpływ na to, co jest. Przy kim zatrzymam się na ulicy, kogo wysłucham, jaką rodzinną historię zachowam w pamięci. Bo nie ma rzeczy nieważnych, nawet kilka klawiszy to nie śmieć, tylko pamiątka, nawet balon wypuszczony w niebo, choć leci krótko - przecież leci. Nie ma ludzi nieważnych… Wystarczy tylko oddać im głos, przyjrzeć się wnikliwiej niż zwykle, czasem wziąć za rękę. Nawet jeśli to tylko przechodzień, którego codziennie rano mijamy w drodze do pracy, nawet jeśli to tylko ekspedientka w osiedlowym sklepie, kierowca w autobusie, dozorca w bloku…

Małecki napisał powieść, która udowadnia, że każdy szczegół się liczy.
I tylko jedna jedyna rzecz mogłaby być inna (a może właśnie by nie mogła…, sama już nie wiem). Tytuł (a swoją drogą, ja jakoś często mam problemy z tytułami ☺). Bo mnie się kojarzy z ⹂nikt nie woła” z sonetów krymskich Mickiewicza… No, a to ⹂jedźmy, nikt nie woła” w mojej rodzinie używane jest raczej jako żart słowny, więc podobnego “nikt nie idzie” nie mogłam po prostu potraktować poważnie… Tak, wiem, że to z japońskiego wiersza śmierci, Tak, wiem, że znaczące… Ale jednak jakoś mi nie gra…
Co przecież, powiedzmy to sobie jasno, w ogóle nie wpływa na moją ocenę powieści Małeckiego. ⹂Nikt nie idzie” naprawdę warto przeczytać. Jest potwierdzeniem talentu autora ⹂Dygotu”.
Mg

Chcecie wypożyczyć? Sprawdźcie dostępność w KBP.

Źródło: https://www.wsqn.pl/ksiazki/nikt-nie-idzie/
Małecki, Jakub: Nikt nie idzie. - Kraków : Sine Qua Non, 2018.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz