25 lutego 2020

Dźwignia handlu gwoździem do trumny

Kółko się pani urwało
Źródło: https://polona.pl/item/pocztowka-staruszki,NzU3MDczNDA/0/#info:metadata
Kryminały czytuję od lat, nie ograniczając się ani do określonej narodowości autora (może być on więc Skandynawem, ale wcale nie musi), ani do domieszek innych gatunków, np. thrillera, powieści psychologicznej czy obyczajowej, historycznej a czasem nawet komediowej. Biorę, jak leci. Więc i wrażenia mam po lekturze różne. Raz mi się podoba bardziej, raz mniej. Zawsze jednak zmusza do przemyśleń. Tak na przykład, jak w przypadku debiutu powieściowego Jacka Galińskiego, określonego jako ⹂komedia kryminalna” (nie zmyślam, tak właśnie jest napisane na okładce!) pt. ⹂Kółko się pani urwało”.

Przemyślenia po lekturze wspomnianej komedii kryminalnej krążą wokół… bynajmniej poziomu powieści, pomysłu na intrygę czy kreacji bohaterki (choć oczywiście też - o czym za chwilę). Głównie wokół reklamy, jaką ⹂Kółko się pani urwało” miała w środkach przekazu poświęconych książkom i nowościom wydawniczym. Zwłaszcza zaś wokół reklamy w Internecie. Porównanie zachęt i zanęt, optymistycznych recenzji, blurbów z faktyczną treścią powieści, która nie jest zła, ale nie oszukujmy się - nie jest również jakoś wybitnie nowatorska, wychodzi na niekorzyść tej drugiej. I czy to wina książki czy jednak marketingu, który przez jakiś czas przed premierą nachalnie obiecywał nam coś zupełnie innego, niż dostaliśmy? No, chyba jednak marketingu. A swoją drogą, to zastanawiam się, czy naprawdę w świecie w którym żyjemy, potrzebny jest tak rozbudowany proces reklamowania książki (choć zamiast książki można sobie wstawić dowolny produkt albo usługę)? Czy czytelnik, konsument nie może być traktowany jako istota jednak myśląca, która sama z siebie sięgnie po to, co mu jest w danym momencie potrzebne? Czy nie należy jednak zaufać, że czytelnik/konsument i bez pomocy speców od marketingu wie, co to jest? A jeśli już coś się reklamuje, to czy nie należy jednak trzymać się faktów: ten samochód pali tyle i tyle, ta bohaterka, choć jest stara, nie jest jednak ⹂polską panną Marple”, nie jest ⹂skuteczniejsza niż policja i niebezpieczniejsza od brutalnych bandziorów”? Bo gdyby reklama powieści Jacka Galińskiego nie rozbudziła moich oczekiwań, to i ocena powieści byłaby ostatecznie wyższa, więc w moim przypadku marketing nie przysłużył się zbyt dobrze ani autorowi ani książce…

Spodziewałam się więc czegoś więcej, a dostałam opowieść o Zofii Wilkońskiej - wrednej staruszce zamieszkującej przedwojenną kamienicę na warszawskiej Woli. Któregoś dnia ktoś okrada jej mieszkanie. Wilkońska podejrzewa sąsiada, a ponieważ uznaje, że działania policji są zbyt ślamazarne, postanawia wziąć sprawy we własne ręce i odzyskać swoją własność. W tym celu musi niepostrzeżenie dostać się do jego mieszkania, więc… podpala śmietnik (!). Co prawda razem ze śmietnikiem niechcący podpala również bezdomnego, ale jakoś się tym nie przejmuje. Grunt, że dostaje się do mieszkania sąsiada złoczyńcy, znajduje swoje dokumenty, przy okazji okrada go z produktów żywnościowych a na samym końcu odkrywa, że facet nie żyje. Teraz więc to ona staje się podejrzaną o popełnienie morderstwa, musi więc znowu ruszyć do boju, tym razem nie po to, by odzyskać co jej, ale by oczyścić się z zarzutów.

Niestety, to ⹂śledztwo” w niczym nie przypomina jakiejkolwiek dedukcji. Zero ciągów przyczynowo-skutkowych. Zero poszlak, które i czytelnik mógłby wykorzystać prowadząc swoje własne dochodzenie (czyli to, co ja w kryminałach lubię najbardziej). Wilkońska po prostu wikła się w jakieś działania, sytuacje, rozmowy, wpada na pomysły i podążą za nimi i one oczywiście okazują się właściwe. Jakby nie mogła się gdzieś dostać, to kogoś zbeszta, ale czasem zrobi się jej przykro, zwłaszcza  na wspomnienie męża Henryka, albo po spotkaniu z bezdusznym adwokatem i jego nieprzyjemnym kompanem, którzy chcą wyłudzić od niej akt własności kamienicy, by przejąć nieruchomość. O tak! Bo szybko okazuje się, że włamanie do Wilkońskiej i zamordowanie jej sąsiada ma związek z aferą reprywatyzacyjną.

Ogólnie rzecz biorąc jest koszmarem ludzkim. Ma wszystkich za nic. Momentami zachowuje się, jakby była niespełna rozumu, a już na pewno nie mierzy sił na zamiary. W razie czego na kogoś nakrzyczy (znowu!) i ten ochrzaniony przez staruszkę dla świętego spokoju da jej to, czego Wilkońska chce. Zawsze i wszędzie - w kamienicy, w której mieszka, w supermarkecie, w tramwaju, restauracji… Więc w sumie jest bardzo skuteczna. No właśnie. Bo z Zofią Wilkońską miałam taki problem, że oczywiście irytowała mnie niesamowicie, ale też jednocześnie gdzieś tak w połowie książki pojawiła się w mojej głowie myśl, że w sumie, to też bym tak chciała na starość mieć wszystko i wszystkich w… nosie. Nie przejmować się tym, co o mnie pomyślą, tylko robić swoje. Więc, ku mojemu olbrzymiemu zaskoczeniu, można powiedzieć, że w sumie Wilkońska wywołała u mnie cień, wątły ale zawsze, poczucia sympatii.

Kolejnym plusem jest to, że czytało się szybko. Że trochę się przy tej lekturze odpoczywało, bo nie trzeba było prowadzić własnego śledztwa.
I gdyby nie te oczekiwania rozbudzone przedwcześnie a później brutalne rozczarowanie, to dałabym jakieś 7 w dziesięciostopniowej skali. A tak, to tylko 5.
Ostatnio widzę reklamy kontynuacji powieści Galińskiego. Będzie mieć tytuł ⹂Komórki się pani pomyliły”. Nie wiem, o czym będzie… Nie przeczytam…
Mg

Chcecie wypożyczyć? Sprawdźcie dostępność w KBP.
Źródło: https://www.gwfoksal.pl/kolko-sie-pani-urwalo-jacek-galinski-skued73ffc9f1f607e86ac5.html
Galiński, Jacek: Kółko się pani urwało. - Warszawa : Wydawnictwo W.A.B., 2019.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz