28 kwietnia 2020

W ulu

Historia pszczół
Źródło: https://polona.pl/item/ul-warszawski-muzealny-rysunek-wykonawczy,NDQ3MjM5NTY/0/#info:metadata
Kiedy zginą pszczoły - zginą ludzie. Chyba nie ma nikogo, kto choć raz nie usłyszałby tego zdania, zwłaszcza w przeciągu kilku ostatnich lat i kolejnych doniesień medialnych o chorobach dziesiątkujących populację pszczół w różnych częściach świata. Nawet na Podkarpaciu przy drogach stanęły jakiś czas temu tabliczki złowieszczo głoszące: „Obszar zagrożony zgnilcem amerykańskim pszczół”. Stąd, sięgając po „Historię pszczół” Norweżki Mai Lunde mniej więcej spodziewałam się, o czym będzie to książka. Ale na szczęście, oprócz oczywistej wymowy ekologicznej, powieść odkryła przede mną również inne swoje wątki, inne znaczenia, inne problemy. Między innymi dotyczące relacji rodzic - dziecko, ale też na przykład podążania za głosem serca, realizowania swoich celów, znoszenia niepowodzeń… Lunde mogła „wepchnąć” w książkę wiele wątków, bo miała szansę rozpisać je na trzy historie, troje głównych bohaterów i trzy plany czasowe.

Pierwszy. Rok 2098, Syczuan. Świat bez pszczół. Tao pracuje jako zapylaczka. Codziennie wspina się na drzewa i pędzelkiem przenosi pyłek z kwiatów na kwiaty. Jest kimś na kształt futurystycznej niewolnicy (przynajmniej tak to odebrałam na początku), której życie reguluje Komitet. Jej i milionów innych, bez których pracy wszyscy umarliby z głodu. Najgorsze jest to, że do tej pracy rekrutuje się również małe dzieci (wiadomo, są lekkie, z łatwością wspinają się na drzewa, które trzeba zapylać). Tao nie chce takiej przyszłości dla swojego syna, trzyletniego Wei-Wena. Marzy, że chłopiec będzie mógł się uczyć. Ale tak się nie stanie… Wei-Wen zapada bowiem na tajemniczą chorobę. Trafia do szpitala, a potem znika… Tao musi się dowiedzieć, gdzie jest jej dziecko, kto zabrał chłopca i co z nim zrobiła, na co tak naprawdę zachorował Wei-Wen. W tym celu wyruszy w podróż…

Drugi. Połowa XIX wieku, Anglia. William Savage cierpi na depresję. Marzył o karierze naukowca, tymczasem skończył jako właściciel sklepu z nasionami i cebulkami (dziś pewnie nazwalibyśmy go ogrodniczym), mąż Thildy, ojciec sześciu córek i syna Edmunda (z którym oczywiście rodzice wiążą największe nadzieje). William nie wstaje z łóżka, nie ma po co. Aż do chwili, kiedy jedyny syn usiłuje go przekonać, że ojciec potrzebuje znaleźć w swoim życiu pasję. I William ją znajduje - zbuduje ul, jakiego jeszcze nie było…

Trzeci. 2007, Stany Zjednoczone. George jest hodowcą pszczół. Chciałby swoją pasją, która z pokolenia na pokolenie jest też w jego rodzinie sposobem na życie, zarazić jedynego syna Thomasa. Ale Tom ma trochę inny plany. Chciałby pisać. Tymczasem nad gospodarstwem Georga zbierają się ciemne chmury, pszczoły zaczynają wymierać…

Te trzy wątki zostaną ze sobą splecione na końcu książki. Bardzo sprawnie splecione. Ktoś okaże się z kimś spokrewniony, ktoś stworzy coś, co pomoże komuś innemu w odległym miejscu i innym czasie zrozumieć rzeczywistość i spróbować ją zmienić. Nie wszystko skończy się dobrze, ale wszystko skończy się dokładnie tak, jak powinno. Bo „Historia pszczół” pokazuje, że jesteśmy trochę jak pszczoły w ulu - każdy z nas ma do odegrania jakąś rolę, każdy wywiera jakiś wpływ na innych i dlatego czasem trzeba poświęcić własne pragnienia i plany (niekoniecznie chętnie, przekonuje Maja Lunde), by inni mogli je wypełnić. Dlatego czasem indywidualne porażki są mniej ważne od sukcesu ogółu.
Trudno to dzisiaj zrozumieć, nasz świat opiera się na działaniach i sukcesach jednostek, a nie społeczności. Ale nie sposób się nad tym nie pochylić, czytając „Historię pszczół”. I o ile w historii Tao, gdzie ta społeczność to faktycznie niemal cały naród, niespecjalnie Lunde udaje się przekonać czytelnika, że jest on ważniejszy od matki szukającej syna (bo jakoś trąci kolektywem, towarzyszami, komuną po prostu), o tyle w przypadku, gdy mamy do czynienia z mniejszą społecznością - rodziną, nawet trzyosobową, jak w przypadku rodziny George’a - o tyle tu już realizowanie swoich ambicji nie jest tak automatycznie lepsze niż podjęcie wysiłku zmierzającego do podtrzymania tradycji.
Zresztą historia rodziny George’a (zdecydowanie moja ulubiona wśród trzech opisanych przez Lunde!) pokazuje, że ostatecznie jedno wcale nie musi wykluczać drugiego.

Maja Lunde na ponad pięciuset stronach zamknęła sprawnie istotne problemy i ciekawe historie. Nie przeładowała swojej powieści ani jednymi ani drugimi, poprzestając na takiej ich ilości, którą czytelnik przełknie bez problemu, bo dzięki talentowi autorki wszystko ładnie się ze sobą zazębia i klei. Nie moralizowała też za bardzo. A co najważniejsze - nie zrobiła ze swoich bohaterów ani męczenników, ani pomników ani wzorów do naśladowania. Ba! Niektórzy z nich okazali się w ogólnym rozrachunku szujami (choć wnikliwy czytelnik od początku będzie podejrzewał, kto ostatecznie zawiedzie). I jeszcze jedno się jej udało. Jeśli założymy, że tytuł tak naprawdę odnosi się do bohaterów a nie owadów, to traktowanie ludzi jak pszczoły a rodzin jak ule nakłada na tę książkę jeszcze jedną warstwę interpretacyjną, chyba najciekawszą. Bo wtedy okazuje się, że z ludźmi jak z pszczołami - żaden ul nie obejdzie się bez królowej, bez robotnic ale i bez trutni… U ludzi, jak u pszczół, w rodzinach jak w ulach - każdy jest potrzebny…
I to chyba najładniejsza puenta, jaką jestem w stanie podsumować moje refleksje po lekturze „Historii pszczół”.
Mg

Chcecie wypożyczyć? Sprawdźcie dostępność w KBP.
Źródło: https://www.wydawnictwoliterackie.pl/ksiazka/3831/Historia-pszczol---Maja-Lunde
Lunde, Maja: Historia pszczół. - Kraków : Wydawnictwo Literackie, 2016.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz