30 czerwca 2020

Chyba nie powinnam pisać tej recenzji...

Diabeł Urubu
Źródło: https://polona.pl/item/pozdrowienie-od-djabla,Nzg4MzI0MjQ/0/#info:metadata
Od razu się przyznam - nie skończyłam czytać „Diabła Urubu”. Więc chyba nie powinnam pisać tej recenzji. W związku z czym możecie jej nie czytać, nie będę miała żalu. Pozwólcie jednak, że w jednym tylko zdaniu wytłumaczę, dlaczego mimo wszystko ją piszę: bo „Diabeł Urubu” jamajskiego pisarza Marlona Jamesa to nie jest zła powieść. Co wpłynęło na fakt, że jej nie dokończyłam?

Kilka czynników. Ale o nich później, bo jak zawsze wypada zacząć od fabuły. Do małej wioski Gibbeah przybywa Apostoł York a wraz z nim chaos, zniszczenie i śmierć. Powiewając ochoczo sztandarem religii York szczuje jednych przeciwko drugim, bo jak powszechnie wiadomo w mętnej wodzie ryby biorą. I jedyną osobą, która chce mu się przeciwstawić jest pastor Hector Bligh, nadużywający alkoholu, niezainteresowany za bardzo swoją trzódką ale jednak odpowiedzialny za nią. Mamy jeszcze rozmodloną Lucindę zafascynowaną Apostołem i Wdowę Greenfield, u której schronienie znalazł Bligh, mamy też parafian - zwykłych ludzi, którzy z dnia na dzień, odpowiednio zmanipulowani, pokazują całe zło, jakie w nich drzemie.

I to jest bardzo dobry, nośny motyw - przemiana porządnych ludzi w bezlitosnych oprawców, mordujących sąsiadów i oczyszczających się z winy przed sobą. Bo przecież to co zrobili było dobre, bo przecież wypełniali tylko gorliwie nakazy Apostoła piętnującego grzechy, ba! Boga samego, bo przecież było ich wielu, więc kto wie od czyjego ciosu tak naprawdę zginął sąsiad, może od czyjego innego nie od mojego…

Takie książki nieodmiennie fascynują i przerażają jednocześnie, zmuszając nawet najbardziej opornych do zamyślenia się na chwilę nad sobą samym i próby odpowiedzi na uwierające pytanie: a czy ja okazałbym się lepszym od nich?

W dodatku Marlon James zbudował fabułę na starciu mocnych postaci - Apostoła i pastora, z których każdy niesie w sobie jakąś historię, tajemnicę, ciężar. Podobnie zresztą jak Lucinda i Wdowa Greenfield (te akurat w przeszłości połączył w dodatku jeden mężczyzna). I to kolejny udany chwyt.

Dlaczego więc nie skończyłam? Wydaje mi się, że trzeba na początku odrzucić powód, który mógłby wydawać się oczywistym, a mianowicie język. Pełen jest wulgaryzmów, choć mnie dużo bardziej przeszkadzała skatologia. Oj, dużo, dużo tej skatologii. I choć wiem, że to jest kwestia kulturowa, że ja - środkowa Europejka zostałam wychowana według innych wzorców kulturowych niż Jamajczyk, to jednak takie nagromadzenie odniesień do wydzielin i płynów ustrojowych, które w dodatku nie służyło zupełnie niczemu, jednak mnie zmęczyło. Ale byłabym w stanie je znieść, gdyby nie co innego. Znudzenie... 

No właśnie. Nie wiem, pewnie coś poszło nie tak w moim odbiorze „Diabła Urubu”, ale zupełnie nie zainteresowało mnie, co będzie dalej. Ludzie zaczęli się powoli wzajemnie wymordowywać a mnie to w ogóle nie obchodziło. Apostoł i pastor walczyli o rząd dusz a ja nie byłam ciekawa kto wygra. Lucina i Wdowa Greenfield toczyły swoją prywatną walkę a ja nie kibicowałam ani jednej ani drugiej. I to u mnie położyło tę książkę.
Bo - jeszcze raz podkreślam - sam temat rodzenia się zła w prostym, poczciwym człowieku jest zawsze fascynujący, ale też trzeba przyznać - mało nowatorski. To już było. I dlatego nie wystarczy. Trzeba mi jeszcze dać bohatera (chociaż jednego), który mnie zafascynuje, z którym będę mogła się utożsamić, trzeba otworzyć przede mną wnętrze takiego człowieka, bym mogła się przyglądnąć jego myślom, mowie i uczynkom. Trzeba mnie przykuć czymś, choćby jednym wątkiem.
Tymczasem zostałam zalana potokiem ekskrementów, który wartko płynął w warstwie językowej. Kiedy więc pojawiło się koło ratunkowe w postaci innej książki, chwyciłam się go kurczowo. „Diabła Urubu” odłożyłam na półkę i choć łypał na mnie z niej oskarżycielskim okiem, udawałam że nie widzę. A po pewnym czasie przyznałam sama przed sobą, że po prostu nie chcę do niego wracać i oddałam bez żalu.
Mg

P.S. Dla oburzonych wyjaśnienie: nie zarzuciłam moich zmagań z prozą Marlona Jamesa po przeczytaniu zaledwie kilku stron, o nie, ja dawałam mu szansę gdzieś tak do ¾ objętości. Nie mówcie mi więc, że się nie starałam ☺

P.S. 2 Urubu to ptak sępnik czarny. Najczęściej żywi się padliną. Ja jednak wolę coś świeżego!

Chcecie wypożyczyć? Sprawdźcie dostępność w KBP.
Źródło: https://www.wydawnictwoliterackie.pl/ksiazka/4991/Diabel-Urubu/
James, Marlon: Diabeł Urubu. - Kraków : Wydawnictwo Literackie, 2019.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz