Kot niebieski
Źródło: https://polona.pl/item/kot-syjamski,NTc4ODgxMw/0/#info:metadata |
Po lekturze świetnego debiutu Martyny Bundy pt. „Nieczułość” (o którym pisałam TUTAJ) z pewnym niepokojem czekałam na jej drugą powieść… Bo napisać jedną fenomenalną książkę jest łatwo (zakładam hipotetycznie - nigdy żadnej nie napisałam). Jeszcze łatwiej jest oczywiście napisać jedną książkę byle jaką ☺. Ale utrzymać poziom, przy jednoczesnym eksplorowaniu nowym obszarów tematycznych - żeby nie popaść w pisanie schematyczne, udowodnić, że sukces debiutu nie był jedynie dziełem przypadku, ale wynikiem autentycznego talentu połączonego z ciężką pracą… o! to znacznie trudniej!
Na szczęście już kilka pierwszych akapitów „Kota niebieskiego” sprawiło, że odetchnęłam z ulgą. I was też uspokajam. Sukces debiutu Bundy nie był przypadkiem. Ona naprawdę ma talent! Ona ma język! Ona ma tematy! Ona ma wszystko, co powinien mieć pisarz.
I od razu zdradzę, że „Kot niebieski” nie trafił u mnie na podatny grunt. Po pierwsze wpadł mi w ręce w takim momencie, w którym jakoś niechętnie patrzyłam na książki (tak, miewam takie momenty!), po drugie najłatwiej określić go mianem powieści historycznej, a ja za takimi nie przepadam, po trzecie nie ma w nim jakiegoś bohatera wiodącego, sama zaś fabuła składa się z kilku historii powiązanych ze sobą w zasadzie głównie miejscem (nic w sumie dziwnego - akcja rozciąga się od początków XIV wieku do lat po II wojnie światowej, żaden bohater tyle nie przeżyje). A mimo to Bunda zaczarowała mnie już prologiem, opisującym skąd na Kaszubach wzięły się koty kartuskie, tak zwane szartrosy. Ano, pierwszy z nich przywędrował tam razem z mnichem Janem Deterhusem.
Od tego zaczyna się opowieść o zakonnikach kartuskich w Polsce, o niebieskich kotach na Kaszubach, o ludziach, którzy mieli z nimi bliski kontakt, o wpływie, jaki wzajemnie na siebie wywierali.
Na początku wydawało mi się, że czytam głównie ze względu na historie tych właśnie ludzi - kasztelana Jana z Ruśniczyna, jego żony-nie żony Sulki, którą oddalił od siebie, gdy dziewczyna była w ciąży, jego nieślubnego syna Mestwina, który został katem, córki kata - Joanny, która została uzdrowicielką. Bo historie tych ludzi to były tajemnice (jak na przykład w opowieści o nieszczęśliwej miłości kasztelana do dziewczyny, której powołaniem było życie zakonne), namiętności (i znów historia kasztelana..), zdrady, zbrodnie (kasztelan i kasztelan).
Bunda przykuła uwagę czytelnika tym, co tak dobrze się zawsze sprzedaje - opowieściami o uniwersalnych rzeczach. A gdy już ją miała, zaczęła balansować środkiem ciężkości „Kota niebieskiego”. Bardzo zgrabnie przerzuciła, co widać wyraźnie w drugiej części powieści, zainteresowanie na mnichów. Na ich dni spędzane w ciszy i osamotnieniu - tak w założeniu wygląda życie członków zakonu kartuzów, na ich rozmyślania o świecie, o materii i o fali, na wypływające z tych rozmyślań wnioski o istnieniu bądź nieistnieniu Boga, sensie bądź bezsensie życia, zdolnościach ludzkiego umysłu i ciała do wyrwania się spod wpływu reguł fizyki, przynajmniej tych, jakie znamy.
Na szczęście Martyna Bunda wszystkie te dywagacje mocno filozoficzno-przyrodnicze wyłożyła językiem prostym, który w zasadzie nadał jedynie nieco „naukowego” poloru wydarzeniom, o których wcześniej już przeczytaliśmy, jak na przykład zdolnościom matki Almy (to ta sama, w której nieszczęśliwie zakochany był kasztelan z Ruśniczyna) do opuszczania swojego ciała, dobrowolnie zamurowanego w kaplicy kościelnej.
Cudownie czyta się opowieść-baśń o niebiańsko wręcz dobrej mniszce, która pojawia się w różnych miejscach Kaszub, by nieść pomoc maluczkim i leczyć ich z różnych chorób. Kto chce, może na tej opowieści-baśni poprzestać, ale warto iść za Bundą dalej i zagłębić się choć trochę w filozofii i metafizyce. Okazuje się, że to nie boli.
Jednak to nie rozważania o materii i fali zostaną ze mną po lekturze „Kota niebieskiego”. Zostanie jednak historia opowiedziana w pierwszej części - kasztelana, kata, czarownicy. Zostaną mnisi, a zwłaszcza Jan Deterhus i jego niełatwa misja zorganizowania w dzikiej puszczy eremów dla swoich braci, którzy mieli się osiedlić w Polsce.
Zwłaszcza jego niepewność i, co tu dużo mówić, strach:
Wiele razy umierał z lęku, nim zaczął go pojmować. Zdany na pastwę zwierząt, pogody i własnej duszy, nie mogąc już bać się dłużej ani bardziej, zaczął uważniej przyglądać się lękowi. Co to właściwie jest - kołatanie w sercu? Ile może trwać? Dlaczego mięśnie tak palą, kiedy człowiek chce się obejrzeć za siebie? Spokój rósł w Janie Deterhusie, gdy zaczynał rozumieć, jak tchórzliwym, nietrwałym stanem jest lęk, a jak łatwym do oswojenia zwierzęciem - własna szyja. W końcu dowiedział się, że można lęk zniszczyć jego własną bronią, wyobrażając sobie rzeczy jeszcze straszniejsze. [s. 30]
Zostaną koty - które u Bundy widzą więcej i rozumieją więcej, ale nic sobie z tej wiedzy nie robią, a już na pewno nie pozwalają, żeby miała ona zbyt wielki wpływ na ich życie - dokładnie odwrotnie niż ludzie. Odwrotnie i chyba jednak lepiej.
Zostanie też przekonanie, że materia to tylko jedna strona medalu zwanego rzeczywistością. Jest też fala, która pozostaje w nieustającym ruchu, zmienia się. I że w życiu każdego jest czas materii i czas fali
„Kot niebieski” okazał się być piękną, mądrą i zaskakującą książką. Tyle. I chyba już nie muszę po tych wszystkich pochwałach dodawać, że czekam na trzecią Bundę!
MgChcecie wypożyczyć? Sprawdźcie dostępność w KBP.
Źródło: https://www.wydawnictwoliterackie.pl/ksiazka/5146/Kot-niebieski---Martyna-Bunda |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz