29 grudnia 2020

Za dużo grzybów w barszczu

Znikanie
Źródło: https://polona.pl/item/kobieta-lekarka-domowa-podrecznik-lekarski-do-pielegnowania-zdrowia-i-lecznictwa-w,MTE1NDY3Mzk1/111/#item
Powód numer jeden, dla którego sięgnęłam po „Znikanie” - nominacja do Nike 2020. Powód drugi - nazwisko autorki, zupełnie nowe, choć autorka ta sama, którą zapamiętałam w latach wczesnej młodości, za sprawą tytułu „Twórcze pisanie dla młodych panien”. Byłam wówczas młodą panną i chciałam twórczo pisać 😉 i choć summa summarum po książkę nigdy nie sięgnęłam, to Izabelę Filipiak (dzisiaj Morską) zapamiętałam. Po trzecie - kilka pierwszych stron „Znikania”, ni to pamiętnika, ni to publicystyki, ni to powieści sensacyjnej, traktujących o początkowych objawach tajemniczej choroby, która odbiera autorce-narratorce władzę nad ciałem.
Niestety, dalej było tylko gorzej!
Ale zanim zacznę wyrażać swoje niezadowolenie zatrzymam się przy pozytywach.
„Znikanie” mogłoby być prozą wyjątkową, bo chyba na współczesnym polskim rynku literackim nikt z taką szczerością nie pochylił się nad własną cielesnością, śmiertelnością i ułomnością fizyczną. Nikt tak dokładnie nie opisał, co się z nami dzieje w momencie, gdy zaczynamy chorować, gdy ciało zaczyna nam odmawiać posłuszeństwa, gdy jego funkcje, którym nigdy nie przyglądaliśmy się z jakąś szczególną troską (bo i po co), jak zdolność trzymania długopisu w dłoni, pisania na klawiaturze, szybkiego chodzenia itd., gdy te funkcje jedna po drugiej zaczynają szwankować. W dobie w której wciąż lansuje się młodość, zdrowie, piękno, „Znikanie” pokazuje, że cokolwiek by nam nie pokazywał Instagram i konta trenerek osobistych, które wyginają się na różne strony, będące poza zasięgiem zwykłego śmiertelnika, życie wygląda inaczej. Tu nas kłuje, tu nam cierpnie, tak się nie zegniemy… Czasem przychodzi nam się mierzyć z czymś dużo poważniejszym od kataru. I normalne jest, że to budzi w nas strach i bunt - kiedy własne ciało zaczyna odmawiać posłuszeństwa.

Pozytyw drugi. Dzięki „Znikaniu”, zwłaszcza dwóm pierwszym częściom, zaczynamy myśleć o ciele ludzkim. O skomplikowanym mechanizmie, o tym, co jest potrzebne, żeby podnieść rękę, żeby podrapać się w łokieć, żeby przejść z łazienki do kuchni, otworzyć lodówkę i nalać mleka do szklanki. Bo przecież jadąc na automatycznym pilocie w ogóle nie myślimy o tych wszystkich impulsach elektrycznych, neuronach, kręgach, krwinkach… A one sobie tam u nas środku płyną, prostują się i zginają. Zaczynamy o nich myśleć, gdy przestają płynąć, prostować się albo zginać. Gdy się wykrzywią tam, gdzie miały być proste i zaczną uciskać tam, gdzie powinny zachowywać dystans. Gdy w ten mechanizm, jak w kręcące się kółko od roweru, ktoś wsadzi patyk, powodując, że wywalimy się spektakularnie!

Pozytyw trzeci. Historia choroby to też historia służby zdrowia. „Znikanie” jest bowiem również opisem kontaktów z lekarzami pierwszego kontaktu i specjalistami wyższego szczebla. Opisem wędrówki po przychodniach i korytarzach szpitali. Opisem postaw, jakie przybieramy względem siebie na linii pacjent - lekarz. Czasem pełnych dobrych chęci (choć wiemy, co jest nimi wybrukowane), czasem pełnych nieufności. Opisem człowieka wkręconego w tryby biurokracji. I od razu zaznaczę, że ja osobiście nie odbieram tej warstwy „Znikania” jako prostej krytyki polskiej służby zdrowia (choć zakładam, że niektórzy tak właśnie mogą ją odczytać). Ja raczej zwróciłam uwagę na to, jak podchodzimy do siebie i jak inni podchodzą do nas w chwili, gdy jesteśmy chorzy. I raczej nie pochylamy się wtedy nad sobą z czułością… Nasza choroba, ułomność to zawsze powód do jakiegoś wstydu, tak jakby imperatywem było byśmy zawsze tryskali zdrowiem i energią. Tymczasem choroba przydarzy się nam wcześniej czy później i dobrze by było, gdybyśmy i ją traktowali jako coś „normalnego”. I siebie chorych jako pełnowartościowych.

Po tej laurce pora powiedzieć, co mi w „Znikaniu” przeszkadzało. Ostatnia część. Bo tam już cielesność i choroba schodzi na dalszy plan. Tam już zostaje polityka, gender i LGBT. Ja wiem, że to nośny temat. Ja wiem, że trzeba mówić o dyskryminacji mniejszości seksualnych. Tylko może nie zawsze. To znaczy, jeżeli autorka zdecydowała się na prozę poświęconą sobie chorej, to już może niech nam nie wrzuca jeszcze siebie jako lesbijki. Bo w sumie co ma piernik do wiatraka. Czekając na podsumowanie historii choroby, na jakieś wnioski i zmuszenie do przemyśleń godnych „Czarodziejskiej góry” Manna, dostałam szybkie załatwienie sprawy w stylu „już mi przeszło” i przeskok do tematu orientacji seksualnej. I trochę mnie to zbiło z pantałyku. I pozostawiło z lekkim niedosytem. I lekkim zadziwieniem a nawet politowaniem. Ostatnia część „Znikania” położyła się cieniem na świetnym początku. Była tym grzybem w barszczu, który zepsuł smak. No i cóż… pamięta się jednak końcowe wrażenia po smakowaniu potrawy i po lekturze, dlatego gdybym miała wystawić „Znikaniu” ocenę, to nie byłaby ona pozytywna. Został mi po tej intelektualnej strawie niesmak...
Mg

Chcecie wypożyczyć? Sprawdźcie dostępność w KBP.
Źródło: https://www.znak.com.pl/ksiazka/znikanie-izabela-morska-147343
Morska, Izabela: Znikanie. - Kraków : Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 2019.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz