Gorzko, gorzko
Źródło: https://polona.pl/item/feinste-delikatess-schinken,Nzk0MjM3NDI/0/#info:metadata |
W końcówce roku 2020 miłośnicy literatury przestali chwilowo mówić o pandemii i zaczęli o Joannie Bator. A to za sprawą „Gorzko, gorzko”, pierwszej od trzech lat (czyli od „Purezento” z 2017 roku) powieści laureatki Nike za „Ciemno, prawie noc”. I posypały się komentarze - że monumentalna, że najlepsza w dotychczasowym dorobku, że poprzednie były słabe, że Bator wraca do formy, że domknięcie cyklu śląskiego (czyli „Piaskowej góry”, „Chmurdalii” i „Ciemno, prawie noc”)... Ogólny wydźwięk tych komentarzy był taki, że „Gorzko, gorzko” to najlepsza książka roku 2020. Czy ja też bym się podpisała pod tym stwierdzeniem?
Hmmm… Chyba jednak nie do końca, a jeśli nawet, to tylko samym imieniem. Joannę Bator do końca mojego życia będę postrzegać jako pierwszą sławną autorkę z którą przeprowadziłam pierwszą w tak zwanej karierze zawodowej rozmowę na oczach czytelników Krośnieńskiej Biblioteki Publicznej. I będę mieć do niej jako osoby takie swoje prywatne nabożeństwo, bo to bardzo mądra i empatyczna kobieta, dzięki której uwierzyłam, że mogę rozmawiać ze znanymi autorami nie robiąc z siebie kompletnej idiotki. Nigdy też nie przestanę wysoko oceniać nie tylko najsłynniejszej jej powieści „Ciemno, prawie noc”, ale i dwóch, które ją poprzedziły - „Piaskowej góry” i „Chmurdalii”. To jest moje top trzy i jak do tej pory żadna inna powieść Bator (nawet „Gorzko, gorzko”!) tego rankingu nie zmieniła.
Czy jest lepsza od „Roku królika” i „Purezento”? Na pewno deklasuje „Wyspę łzę” (ale to akurat nie jest trudne). Co więc jest w „Gorzko, gorzko” takiego, co mnie lekutko uwierało?
Przewidywalność.
Najnowsza powieść Bator jest świetną książką rozpisaną na cztery kobiece głosy z doskonałą fabułą. I na pewno dla wielu jej czytelników będzie książką roku 2020. Dla mnie jednak zabrakło w niej pewnego zaskoczenia czytelnika przez autorkę, jakiegoś jeśli już nie fabularnego to chociażby konstrukcyjnego twistu, który by sprawił, że opadnie mi szczęka i skarpetki. Ale go nie było...
Były przeplatające się regularnie historie Berty, Barbary, Violetty i Kaliny - prababki, babki, matki i córki.
Berta Koch, wychowywana przez samotnego ojca, doskonałego masarza Hansa, zakochuje się do szaleństwie w młodym towarzyszu Wędrownego Bułgara Kruma - absztyfikancie zupełnie nieodpowiednim dla porządnej niemieckiej dziewczyny…
Jej córeczka rodzi się w maju 1939 roku w zakładzie karnym a stamtąd trafia do sierocińca im. św. Barbary i na cześć patronki dostaje na imię Basia. Po wojnie adoptują ją mocno poturbowani przez historię i zły los Polacy - Maria i Jan Serce i zabierają do mieszkania na poddaszu kamienicy na wałbrzyskim placu Górnika, gdzie Basia zostanie do końca życia.
Zupełnie inaczej niż jej jedyna córka Violetta przez V i dwa t, która zrobi wszystko - zmieni fryzurę, zakocha się, wymyśli sobie kolejną wersję siebie, byle tylko wyrwać się ze znienawidzonego placu Górnika (na który i tak będzie musiała wrócić).
A Kalina - porzucana regularnie przez matkę i wychowywana przez babcię Basię, która nie umiejąc kochać własnej córki będzie się starała z całego serca nauczyć kochać wnuczkę, postara się zrozumieć wszystkie trzy kobiety i odtworzyć ich życiorysy, odkrywając kolejne rodzinne tajemnice, by zrozumieć siebie. Bo przecież, choćbyśmy temu zaprzeczali ile wlezie, nie zmienimy faktu, że jesteśmy wypadkowymi naszych matek i ojców, babek i dziadków, prababek… i tak dalej. Dopiero znając prawdę o nich możemy poznać prawdę o sobie - i to jest zadanie Kaliny.
Oprócz tych czterech kobiet w „Gorzko, gorzko” znajdziemy też bogatą galerię postaci drugoplanowych, a każda z nich jest zarysowana tak precyzyjnie, że wypada tylko pochylić czoła przed pisarką, albowiem powiadam wam - nie każdy autor z równie wielkim kunsztem i drobiazgowością ofiaruje czas i miejsce na kartce bohaterowi, który jest li tylko tłem dla protagonistów. A u Bator mamy i Magdę Tabach - mleczną siostrę i powiernicę Berty Koch, i Amalię, w skrócie Mali, której towarzystwo pozwoliło Basi przetrwać sierociniec i już na zawsze wprowadziło w jej życie wymyślonego wilka Sułtana, że o mieszkańcach kamienicy przy placu Górnika nie wspomnę… (no dobrze, ale ducha Zbyszka Papugi, który na strychu krzyczy co jakiś czas „Kilimandżaro!” muszę, po prostu muszę wspomnieć!) Mistrzostwo!
Świetne fragmenty przedwojenne (te z Bertą i jej ojcem Hansem, zafascynowanym Adolfem Hitlerem i obiecywanym przez tegoż porządkiem), świetne fragmenty powojenne (te z Basią adoptowaną przez Serców i Basią samodzielną w PRL-u, ocierającą się nawet o aferę mięsną z lat 60-tych) ale dla mnie zdecydowanie najlepsze te z lat 80. i 90-tych, te z Violettą zachłystującą się możliwościami jakie daje wielki wolny świat.
Bo też i Violetta jest moją ulubioną bohaterką „Gorzko, gorzko”, tą najmniej oczywistą, najbardziej niejednoznaczną, tą, której się nie lubi ani nawet do końca nie rozumie, tą która (według mnie) ponosi klęskę najbardziej spektakularną…
Jak to? Przecież Berta Koch trafia do więzienia (o czym dowiadujemy się zaraz na początku książki), Basia jest sierotą z życiorysem równie dramatycznym jak jej matka (i też zresztą jej więzienny los podziela), Kalina natomiast jest dość mocno zagubiona, czemu zresztą nie ma się co dziwić… Dlaczego w takim razie to Violetta ponosi klęskę spektakularną?
Jeśli potraktujemy „Gorzko, gorzko” jak opowieść o poszukiwaniu prawdy o sobie, wolności i niezależności to i Berta i Basia i Kalina osiągają cel. Nie uciekają przed niczym (nawet do Złotej Pragi o której marzy Berta), tkwią na miejscu czekając aż dosięgnie je ich własny los. A gdy już je dosięga, gdy już wszystko co złe się dzieje, a one to przyjmują - wierzę, że doznają wyzwolenia…
Tylko Violetta miota się po świecie, z miejsca na miejsce, zmienia swój wygląd wierząc że tym samym zmienia siebie. A siebie przecież nie da się zmienić, siebie można tylko poznać, przyjmując, że wpływ na nas wywiera i babka i matka i mieszkanie na poddaszu i wszystko, co chcielibyśmy wymazać z pamięci i życiorysu… I dlatego Violetta przegrywa. Zresztą, przegrywa również fabularnie, bo jej wątek nie znajduje swojego zakończenia… ot, znów porwał ją wicher i zawiał nie wiadomo gdzie. Violettę przez V i dwa t.
Jeśli od powieści oczekujecie zapadających w pamięć bohaterów, wielowątkowej fabuły, świetnie zarysowanego tła historycznego i obyczajowego, to bierzcie „Gorzko, gorzko” jako najlepszą powieść polską wydaną w 2020 roku!
Bo gdybym nie miała zbyt rozbudzonych oczekiwań i nie czekała na Bóg wie co, oczekując od autorki że mnie zaskoczy, to też bym ją tak utytułowała! Zamiast tego powiem, że dla mnie to po prostu kawał dobrej, solidnie napisanej literatury! Oby więcej takich!
MgP.S. I jeszcze cytaty w bonusie, dla tych, którzy dotrwali do końca tego wpisu. Oczywiście, jak to zawsze u mnie, nie te, na które wszyscy zwrócili uwagę, czyli te o czasie. Ja chcę zapamiętać doktora Kurca...
Młody lekarz wkrótce pojmie, że posiadł niezwykłą umiejętność słyszenia poprzez stetoskop wewnętrznego krzyku swoich pacjentów, i że to ów krzyk jest przyczyną chorób ciała, z którymi do niego przychodzą, i że gotowi będą wziąć za dobrą monetę wszystko oprócz tego, co jest prawdą na temat ich cierpienia. [s.108]
Nie wiem, po co to wszystko, powiedział w końcu doktor Kurc, ale czasem jakiś dzień albo chwila są po coś. Można się poddać albo czekać, aż nadejdą. Wierzyć, że warto. [...] Kiedy to się pojawi, będziesz wiedziała. Nie przegapisz. Ale możesz zepsuć. Możesz też utracić. Zwykle raczej się traci. Przed tym nic cię nie uchroni. [s. 255]
Chcecie wypożyczyć? Sprawdźcie dostępność w KBP.
Źródło: https://www.znak.com.pl/ksiazka/gorzko-gorzko--180665 |
Bator, Joanna: Gorzko, gorzko. - Kraków : Znak, 2020.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz