15 czerwca 2021

(Od)pisany bestseller

Zimowe zaręczyny
Źródło: https://polona.pl/item/pocztowka-tatry-w-zimie-narciarze,NzMxMjc2OTI/0/#info:metadata
Są takie książki, które biją rekordy popularności i utrzymują się na szczytach list bestsellerów, ale raczej do kanonu literatury nie wejdą… Wiecie o jakie mi chodzi? „Zmierzch”, „50 twarzy Grey’a” czy nasze rodzime „365 dni”. Naród się z nich wyśmiewa, wytyka słabości ale czyta (choć się do tego nie przyzna pod karą chłosty).
Ja też czytałam „Zmierzch” i „50 twarzy…” (tylko „365 dni” nie dałam jednak rady…). Ba, nawet całość, nie tylko pierwsze tomy. I uważałam je za przednią rozrywkę, zwłaszcza na wakacje od myślenia, ale marną (o ile w ogóle) literaturę. I ostatnio przyszło mi do tej grupy zaliczyć „Zimowe zaręczyny” Christelle Dabos, pierwszy tom cyklu fantastycznego dla młodzieży (ale czy na pewno?) „Lustrzanna”. Książkę, która miała świetny piar, zapewniła mi odmóżdżającą rozrywkę, ale „Harrym Potterem” nie jest i klasyką według mnie się nie stanie…

Skąd mi się wziął ten „Harry Potter”? Bo na okładce „Zimowych zaręczyn”, francuskiego hitu eksportowego, dumnie ogłoszono: Dziś Lustrzannę stawia się na tej samej półce co Harry’ego Pottera. Reklama świetna, nawet mnie skusiła na sięgnięcie po książkę. Ale jednak mocno na wyrost… „Lustrzannie” po prostu do Pottera baaardzo daleko!
Jestem jednak w stanie zrozumieć (przynajmniej częściowo) dlaczego powieści Dabos i Rowling ktoś chciał porównać.
To wykreowany przez autorki świat.

W „Lustrzannie” wrzuceni jesteśmy w cyberpunkową rzeczywistość po rozpadzie świata jaki znamy. Rozpadzie dosłownym. Kula ziemska podzieliła się w momencie Rozdarcia na części - arki, które dryfują w przestrzeni. Każda z arek, na których żyją klany, ma swoje cechy charakterystyczne, a jej mieszkańcy mają swoje unikatowe zdolności. Każdą opiekuje się duch arki - praprzodek. Na Animie jest to Artemis. Pramatka (bo mieszkańcy arek są z sobą w przeważającej większości spokrewnieni) Ofelii, naszej głównej bohaterki, która jest znakomitą czytaczką. Potrafi dotykając przedmiotu odczytać jego przeszłość i robi to lepiej, niż ktokolwiek inny obdarzony podobnymi zdolnościami. Dlatego realizuje się jako pracownik muzeum na Animie. Odczytywanie przeszłości przedmiotów to jej życiowa pasja i powołanie i Ofelia nie wyobraża sobie innego życia. Nie w głowie jej suknie i makijaże, nie w głowie plany zamążpójścia (odrzuciła nawet oświadczyny dwóch kuzynów). Szara, cicha (dosłownie!) muzealna mysz, ceniąca sobie swoją niezależność, pielęgnująca swoje zdolności (oprócz czytania jest to również przechodzenie przez lustra!) - nasza bohaterka to typ Kopciuszka, Anastazja Steele, Bella Swan… I oto w jej życiu wybucha prawdziwa rewolucja! Z odległej arki - Bieguna przybywa na Animę Thorn z zamiarem poślubienia Ofelii. Wysoki, z blizną na twarzy, milczący - wypisz wymaluj Edward Cullen lub Christian Grey…
I Ofelia, chcąc nie chcąc, musi opuścić Animę i razem ze swoim narzeczonym udać się na Biegun…
Tam wpada w sam środek politycznych gierek i wojen klanów, których szczególną mocą jest wpływanie na ludzki umysł, czytanie w myślach i tkanie iluzji. Okazuje się, że jest pionkiem w rozgrywce pomiędzy grupami trzymającymi władzę a jej zaaranżowane małżeństwo tak naprawdę ma doprowadzić do spłodzenia dziecka, które łączyłoby w sobie moce rodziców, stając się niezbędne Farukowi - duchowi Bieguna.

Ale nie z Ofelią takie numery! Jej introwertyzm zmienia się w ośli upór i dziewczyna jest zdeterminowana, żeby zachować niezależność… Dobrze, że nie zagryza ust, jeśli wiecie do czego nawiązuję…
Rodzina przyszłego męża - klan Smoków, traktuje Ofelię dosyć przedmiotowo, ukrywając ją przed niebezpieczeństwami i spiskami, trzymając pod kluczem albo przebierając za lokaja. Ale Ofelia, korzystając ze swojej mocy przemieszczania się pomiędzy lustrami, na własną rękę włóczy się po Niebieście - stolicy Bieguna, poznaje nowych przyjaciół i usiłuje lawirować pomiędzy poszczególnymi spiskowcami, począwszy od ciotki Thorna - Berenildy, pod której kuratelą się znajduje, a na ambasadorze Archibaldzie skończywszy (czy mam dodawać, że Archibald jest szczególnie niebezpieczny, bo czyha na cnotę wszystkich niewinnych panien jakie napotka na swojej drodze? Może jednak nie…).

Tyle tytułem zarysowania fabuły. Już pewnie się zorientowaliście, że nawiązania do hitów popkultury jak „Zmierzch” czy „50 twarzy Grey’a”, będących przepisaniem klasycznej fabuły Kopciuszka, stawia znak zapytania na końcu zdania, że „Lustrzanna” to cykl dla czytelnika młodzieżowego… Może dla dziewczyn w wieku 16-17 lat tak, ale tylko „może”... Większość młodzieży czytającej fantastykę w stylu „Harry’ego Pottera”, „Baśnioboru”, „Zwiadowców” nie znajdzie w powieści Dabos niczego podobnego… Bo „Zimowe zaręczyny” to po prostu romans osadzony w fantastycznym świecie. I cóż z tego, że świat ten jest świetnie pomyślany i solidnie wykreowany, jeżeli główna oś fabularna niszczy ten potencjał… No, i ten Archibald usiłujący… uwieść (choć uwierzcie mi, że aż się prosi użycie innego słowa) wszystko, co się porusza… Że o innych bohaterach nie wspomnę. Bo nawet ci główni - Ofelia i Thorn, są płascy jak deska, jakby ich jedynym zadaniem w książce było po prostu odegranie swojej roli - on się w niej zakochuje, choć ukrywa to pod maską chłodu (Christian Grey) a wszystko po to, by ją chronić przed sobą i innymi (Edward Cullen). Ona mu się opiera, walcząc o niezależność (Anastazja Steele i Bella Swan razem wzięte) i chyba nie potrafi go pokochać, ale stara się przynajmniej go zrozumieć...

Moim zdaniem klasyki z „Lustrzanny” nie będzie! I nie wrócę do niej za kilka lat, tak jak wracam do Pottera, żeby zanurzyć się w kojących realiach Hogwartu. Ale…

No właśnie. Wytykając wszystkie słabości „Zimowych zaręczyn” jestem świadoma, że najprawdopodobniej za jakiś czas zabiorę się za drugi i trzeci tom cyklu - „Zaginionych z Księżycowa” i „Pamięć Babel”, żeby się przekonać, czy Ofelia dała radę odczytać księgę Faruka, czy pokochała w końcu Thorna, czy żyli długo i szczęśliwie… Będzie to pewnie sezon wakacyjny. Będę się nudzić. Zabiję czas przyjemną rozrywką, nad którą nie będę musiała się specjalnie zastanawiać i po której nic we mnie nie zostanie na przyszłość (dlatego już Wam tu o niej nie napiszę 😉). W sumie więc Christelle Dabos odniesie zakładany komercyjny sukces - ludzie przeczytają jej książki. Niektórzy będą mieli wrażenie, że gdzieś wcześniej już je czytali pod innymi tytułami. Niektórzy nawet powiedzą, że to super-literatura, może pewnie do niej wrócą. Ja jednak w tym czasie będę pewnie po raz kolejny czytać na przykład „Księcia Półkrwi”, bo jedne książki stają się klasyką a inne to tylko Harlequiny (nie to, że mam coś do nich, ale umówmy się, kanonem literatury to one nie są) w przebraniu fantastyki młodzieżowej…
Mg

Chcecie wypożyczyć? Sprawdźcie dostępność w KBP.
Źródło: https://www.entliczek.eu/sklep/58-lustrzanna.html?search_query=zimowe+zareczyny&results=1
Dabos, Christelle: Zimowe zaręczyny. - Warszawa : Wydawnictwo Entliczek, 2019.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz