21 września 2021

Nie tak nas uczyli!

Wojenka
Źródło: https://polona.pl/item/pieknym-owocem-wojny-sa-te-wojskowe-dzieci-nic-tez-dziwnego-ze-mala-tak-na-ulana-leci,NzcwMjMyNDM/0/#info:metadata
Dawno, dawno temu prowadziłam w Krośnieńskiej Bibliotece Publicznej spotkanie autorskie z Magdaleną Grzebałkowską. Była wtedy autorką biografii ks. Twardowskiego, Zdzisława Beksińskiego i reportaży „1945: wojna i pokój”. Pogadałyśmy trochę o księdzu-poecie, dużo więcej o pochodzącym z Sanoka malarzu, a potem przeszłyśmy do historii wojennych. Pamiętam, że zapytałam, czy pisząc rozdział o relacjach polsko-ukraińskich nie bała się, że ktoś zarzuci jej jakąś stronniczość, ba! nawet antypolskość. A ona odpowiedziała, że to głupie, bo nie da się zmierzyć wartości i ważności bólu. Czy to że ukraińskiemu chłopcu spalono dom jest mniej ważne niż to, że dom spalono polskiemu chłopcu?
Pamiętając to jej zdanie, które wtedy padło we mnie jak w urodzajną glebę, wiedziałam mniej więcej czego się spodziewać po „Wojence”. Ale i tak udało się nowej książce Grzebałkowskiej mną wstrząsnąć, wytrącić z utartych kolein myślenia o wojnie i o ludziach, zawstydzić…

Dwanaście rozdziałów. Dużo więcej odsłon II wojny światowej widzianej oczyma dzieci. Odsłon? A jakie II wojna miała odsłony? - zapytacie. Przecież partyzanci, obozy koncentracyjne, powstanie warszawskie, no i jeszcze ewentualnie Katyń i gułag. Przecież my to wiemy z lekcji historii, znamy z filmów. Pierwszego września dzieci nie poszły do szkoły, a jeśli ktoś gdzieś we wrześniu szedł, to tylko prosto do nieba czwórkami szli żołnierze z Westerplatte… I Szlezwik Holsztajn wystrzelił. I już.

W sumie tak, ale jednak niekoniecznie.

1 września dzieci nie poszły do szkoły, fakt. Ale… Tak naprawdę w ogóle się do niej nie wybierały, bo w 1939 roku 1 września wypadał w piątek i już wcześniej Wojciech Świętosławski, ówczesny odpowiednik dzisiejszego ministra edukacji zapowiedział, że rozpoczęcie roku szkolnego zostanie przełożone na poniedziałek. A pod koniec sierpnia zostało odroczone w ogóle. Więc nie było tak, że dzieci w mundurkach szkolnych zostały zaskoczone bombardowaniami. Tak nam się tylko wydaje. A Grzebałkowska już w samym wstępie do „Wojenki” rozprawia się z tym, co się nam wydaje.

Dalej jest tylko lepiej. Jedno po drugim upadają nasze wyobrażenia o wojnie, te zbudowane w szkolnej ławce i przed ekranem telewizora, w którym wyświetlał się film o Franku Dolasie albo serial o czterech pancernych.

Zwłaszcza kilka rozdziałów buduje od nowa obraz II wojny światowej.

Pierwszy. Mały Niklas jest najmłodszym z piątki rodzeństwa. Mieszka w pięknym domu, w zasadzie wszystko mu wolno i niczego mu nie brakuje. Nie ma pojęcia, że wokół niego rozgrywa się dramat tysięcy ludzi. I chyba jego głównym wspomnieniem z tego czasu będzie, że ojciec nie za bardzo go lubi. Mówi o nim „Fremdi” - od słowa fremd, obcy. Podejrzewa, że tak naprawdę Niklas nie jest jego synem, choć chłopiec jest bardzo do niego podobny. Tato Niklasa ma na imię Hans. Nazywa się Frank. Jest generalnym gubernatorem...

Drugi. Stany Zjednoczone, kraj wolności, w którym każdy jest u siebie, zostają 7 grudnia 1941 roku zaatakowane przez Japonię. Minoru Tonai ma wtedy dwanaście lat, Richard Iseri - jedenaście. Stany to ich ojczyzna. Nie do końca rozumieją, dlaczego muszą opuścić swoje dotychczasowe domy i zamieszkać w końskich boksach stajni przy torze wyścigowym Santa Anita Park, albo stajni na terenie rodeo w Portland, które przekształcono naprędce w tymczasowe centrum ewakuacyjne. Trafią z niego do obozów internowania. Ich druga po Japonii ojczyzna - Ameryka, widzi w nich szpiegów. A oni tylko powtarzają „shikata ga nai” - „co poradzić?”.

Trzeci. Z hiszpańskiego (choć chyba powinnam napisać: baskijskiego) portu Santurce odpływa do Leningradu statek z dziećmi od 5 do 15 lat. „Santoy” (tak nazywa się jednostka) zabierze do Związku Radzieckiego młodych republikanów (choć nie sądzę, żeby te pięciolatki czuły jakąkolwiek przynależność polityczną…). Tam znajdą schronienie przed reżimem generała Franco. mało tego, tam znajdą raj.
Dano nam biały chleb i kaszę gryczaną, której wcześniej nie znałem. Dano ser, szynkę, masło. Do picia było kakao i cafe con leche. To była rozpusta po roku głodowania. Myślałem, że jesteśmy gośćmi radzieckiego wąsatego króla. Jego portrety wisiały wszędzie.[s. 207]
Jest jeszcze Michael, który w 1941 roku ma dziesięć lat, mieszka w Konigsbergu i nie potrafi powiedzieć, czy jest Żydem czy Niemcem, bo jest przecież jednocześnie Żydem i Niemcem.

Jest Dina z Karagandy, która z kolei nie ma pojęcia kim jest. Rosjanką? Polką? Żydówką? Nie wie, gdzie się urodziła i kim byli jej rodzice. Przymierza więc różne wersje swoich wspomnień.

Jest wreszcie Władzia - babcia Magdaleny Grzebałkowskiej i jej historia o wywózce na roboty do Niemiec. Można zaryzykować twierdzenie, że Władzia wolała III Rzeszę niż pozostanie na służbie u rodziny na wsi pod Sandomierzem.

A to przecież nie wszyscy.

Grzebałkowska znalazła wielu ludzi, którzy w latach 1939-1945 byli dziećmi i wysłuchała ich wspomnień snutych w kilku językach. Ich opowieści dopełniła zdjęciami i fenomenalnymi reprodukcjami dziecięcych rysunków nadesłanych na ogłoszony w 1946 roku przez Ministerstwo Oświaty konkurs „Moje przeżycia wojenne”. Złożyła z nich książkę, którą powinien przeczytać absolutnie każdy! Ten, kto interesuje się historią i ten, którego ona, ta nauczycielka życia, w ogóle nie obchodzi.
I gdyby nie fakt, że lektur szkolnych nikt nie lubi, to postulowałabym wciągnięcie „Wojenki” na listę lektur obowiązkowych, razem z „1945”.

Czy już wspominałam, że to jedna z najlepszych książek dotykających tematu II wojny światowej, jaką kiedykolwiek czytałam…? Tak? W związku z tym kończę ten post - im szybciej skończycie go czytać, tym szybciej zaczniecie czytać „Wojenkę”!
Mg

Chcecie wypożyczyć? Sprawdźcie dostępność w KBP.
Źródło: https://kulturalnysklep.pl/product-pol-99079-Wojenka-O-dzieciach-ktore-dorosly-bez-ostrzezenia-wersja-z-autografem.html
Grzebałkowska, Magdalena: Wojenka. - Warszawa : Agora, 2021.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz