7 września 2021

O niczym

Kąkol
Źródło: https://polona.pl/item/maki,NzY5MDYyMjU/0/#info:metadata
Książka o niczym może być książką o wszystkim. Zwłaszcza wtedy, gdy napisana jest przez Zośkę Papużankę, która ma język na swoich usługach.
Jej „Kąkol” to niesamowita powieść, kto wie, czy nie najlepsza, jaką przeczytałam w 2021 roku. Najbardziej zaskakująca, niedostrzegalnie ale piekielnie mocno poruszająca w czytelniku (no, chyba, że tylko we mnie) te struny, o których zapomniał(am) tak ze trzydzieści lat temu. I na tych strunach wygrywająca pierwotną melodię, w której jest wiatr i szum trawy i beztroska wakacji i wolność dzikiego dziecka. I czyta człowiek (czytam ja), i żal mu (mi), że te struny tak długo milczały…

Ale dość sentymentalno-poetyckiego wstępu. Czas na fakty.
Faktem jest lipiec. Faktem jest pakowanie się na wakacyjny wyjazd. Faktem jest biała sukienka mamy i faktem jest, że ojciec poszedł wyprowadzić samochód z garażu. Faktem jest, że pięcioosobowa rodzina - mama w sukience, ojciec, bohaterka - narratorka i jej młodsze rodzeństwo, sztuk dwie, płci obojga, zwane pieszczotliwie Trutniami, miała za moment zmieścić się w tymże samochodzie i wyjechać nim na wieś. Do letniego domu dziadków, choć chyba wypadałoby powiedzieć w liczbie pojedynczej - dziadka (Antoniego zresztą). Bo to był dom dziadka, absolutnie nie babci. Dziadka i trochę też ojca, bo budowali go wspólnie, własnoręcznie, a zaczęli w roku urodzenia bohaterki - narratorki. Dlatego i dziadek i ojciec byli właścicielami domu. I trochę też była jego właścicielką bohaterka - narratorka, ale ta ostatnia własność była własnością przewrotną, bo była własnością nie posiadania a niszczenia. Dom nie był babci Marysi, ani mamy w białej sukience, ani Trutni, ani Irminy (siostry ojca), ani Szwagra, ani Dziubaska (ich syna). Oni wszyscy byli tam, bo musieli. Bo tak był urządzony świat, zwłaszcza świat dziadka Antoniego. I nie pasowali do tego świata, a najbardziej nie pasowała mama. I dlatego bohaterka - narratorka, która ten świat miała we współposiadaniu, chciała go zniszczyć. Przynajmniej tę jego część, którą władał Antoni, a była to część niemała. A jednocześnie chciała ocalić tę część, w której była Bejatka - wakacyjna przyjaciółka, i maliny i kąkole w polu.

Tyle o fabule, w której nie ma jakiegoś ciągu wydarzeń, a jedynie sekwencja wakacyjnych obrazów lipca i sierpnia, zapadających w pamięć dziecka. Bo też i nie fabuła jest (dla mnie) w „Kąkolu” najważniejsza.
Ważniejsi są ludzie, zwłaszcza mama. Mama czarodziejka, niepasująca i trzymająca się kurczowo swojego niedopasowania. Ale i dziadek Antoni, któremu car Iwan Groźny mógłby buty czyścić. Dziadek - władca niepodzielny, zdający sobie sprawę, że królestwo bez poddanych jest niczym, utrzymujący więc swoich poddanych przez dwa wakacyjne miesiące w ryzach, oprócz mamy, oczywiście. Choć i niedopasowanie mamy jest dziadkowi potrzebne, bo wiadomo - trzymanie w ryzach krnąbrnych poddanych przynosi rządzącemu więcej satysfakcji niż władanie pokornymi. I bohaterka - narratorka. Jedyna współwładająca królestwem, tworząca je swoimi dziecięcymi spostrzeżeniami, swoimi włóczęgami po polach, swoim leżeniem w trawie, swoją przyjaźnią wakacyjną, która chciała je zniszczyć, bo królestwo dziadka Antoniego powinno było zostać zniszczone już dawno, dawno temu, żeby ocalić jego niepokornych poddanych, czyli mamę.

I jeszcze oprócz bohaterów ważne są (dla mnie) w „Kąkolu” opisy… Czytałam i myślałam: Boże, tak to właśnie wyglądało te trzydzieści lat temu. Ja też zbierałam maliny i budowałam domki, uciekałam przed swoimi odpowiednikami Trutni i Dziubaska, bo byłam od nich starsza i chciałam być od nich wolna. I też chciałam być wolna od swojego odpowiednika dziadka Antoniego. I po prostu chciałam być wolna, zupełnie jak bohaterka - narratorka.

I tu wreszcie przechodzę do trzeciej ważnej rzeczy w „Kąkolu”.

Czytałam opowieść o wakacjach, przypominałam sobie swoje wakacje sprzed trzydziestu lat i kołysała mnie ta lektura tak leniwie, leniwie… I było sielsko i anielsko, trawy pachniały a maliny smakowały jak nigdy. I nie lubiłam dziadka Antoniego i kochałam mamę w białej sukience - te dwa bóstwa: ciemności i światła, które rządziły światem bohaterki - narratorki. I kibicowałam jej, żeby miała odwagę zwyciężyć siły zła… I nagle dotarło do mnie, że zaczynam się zastanawiać, czy ja życzę bohaterce - narratorce?, czy sobie sprzed trzydziestu lat? Bo przecież ona to ja… (i mam nadzieję, że ona to również wy) Ta, której się bano, bo tylko ona mogła zniszczyć królestwo. Więc której mówiono, że jest jak kąkol, jak zaraza, chwast, że jest niegrzeczna, że jest zła…
- Jesteś zła - powiedział. - Pozwalam ci tu być, bo zło musi istnieć na świecie, żeby rosło dobro. Ale jesteś zła, z gruntu zła. Zła od korzenia. Jesteś złym dzieckiem. [s. 305]
I zaczęłam się zastanawiać (i mam nadzieję, że wy też zaczniecie), czy ja kiedyś też usłyszałam takie słowa od swojego odpowiednika dziadka Antoniego? I czy one aby nie zostały powiedziane po to, żeby mnie osłabić w walce z mocami ciemności? I czy mnie (was) przypadkiem nie osłabiły? I czy nie przegrałam?

I tak ta przepięknie napisana przez czarodziejkę języka książka o niczym stała się dla mnie (i mam nadzieję, że stanie się dla was) książką o wszystkim. O świecie, który tworzymy i o siłach, jakie się w nim ścierają. I o naszej walce z mrokiem. I o tym, czy te walki wygrywamy, czy może z nich rezygnujemy, żeby przypadkiem nie zostać okrzyczanym przez dziadka, nazwanym kąkolem przez babcię. Bo kto by chciał być kąkolem...

„Kąkol” Papużanki zostanie we mnie na długo, kto wie, czy nie na zawsze. I mam nadzieję, że w was też...
Mg

Chcecie wypożyczyć? Sprawdźcie dostępność w KBP.
Źródło: https://marginesy.com.pl/sklep/produkt/133389/kakol?idcat=299
Papużanka, Zośka: Kąkol. - Warszawa : Marginesy, 2021.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz