12 marca 2019

Żyjemy tak, jak śnimy

Dżozef
Źródło: https://polona.pl/item/statki-w-porcie,ODA5MTM1MjA/#info:metadata
Kiedy byłam w liceum, zaczytywałam się w lekturach tak zwanych nadobowiązkowych. I w 9 na 10 przypadków uważałam, że są dużo lepsze (językowo, fabularnie, tudzież życiowo-przesłaniowo) niż te obowiązkowe - no, może oprócz ⹂Mistrza i Małgorzaty” (bo Bułhakow był akurat obowiązkowy ☺). I tak np. zamiast zachwycać się ⹂Zbrodnią i karą” ja cytowałam z pamięci ⹂Lorda Jima” Josepha Conrada, będąc święcie przekonaną, że to jedna z najlepszych książek… ever.
Jakże więc miło mi było, gdy okazało się, że Conrada docenił również Jakub Małecki. No dobrze, nie jestem w stu procentach przekonana, czy Małecki żywi(ł) do Conrada uczucia podobne do moich, ale wszystko na to wskazuje, skoro w powieści ⹂Dżozef” Joseph Conrad nie tylko w tytule ale i w treści przywoływany jest nie raz i nie dwa, i wpływa (choćby tylko przez swoje powieści) na życie jednego z głównych bohaterów.

Po tym przydługim i nieco zawikłanym wstępie pora na konkrety. A te są następujące:
Grzesiek Bednar trafia do szpitala ze złamanym nosem. Nos ten złamali mu ci sami delikwenci, którzy pozbawili go telefonu komórkowego, perspektyw na pracę i happy endu w burzliwym związku z Weroniką. W szpitalnej sali Grześka leżą jeszcze Kurz, czyli przedsiębiorca Leszek, zawdzięczający swoją ksywę siwiźnie na skroniach, oraz Heniu vel Maruda, zawdzięczający przezwisko wiadomo czemu… Jednym słowem - nuda. Jeśli do tego dodamy, że Grzesiek to typowy gość z warszawskiej Pragi (choć w zasadzie może być to stwierdzenie krzywdzące jak każdy stereotyp - nie wiem, nie znam bowiem żadnego typowego gościa z warszawskiej Pragi), to dostajemy nudę podkoloryzowaną licznymi przekleństwami, tudzież przemyśleniami na temat masy i rzeźby, siłki i melanżu… I wtedy na salę przywożą po operacji Czwartego, czyli pana Staszka. I się zaczyna. Nie tylko akcja, nie tylko groza, ale przede wszystkim zaczyna się Małecki, jakiego znamy i lubimy z takich powieści jak ⹂Dygot", ⹂Ślady”, ⹂Rdza”, że o ⹂Nikt nie idzie” nie wspomnę.

Bo Czwarty, trawiony dziwnymi (czytaj: niewytłumaczalnymi medycznie) gorączkami, zaczyna snuć nocne opowieści, które każe zapisywać Grześkowi. Myśli, że jest Josephem Conradem, który przed śmiercią dyktuje swoją ostatnią powieść. Ale nie ma w niej marynarzy, statków i morza. Jest mały Stasiu Baryłczak… Staś ma niezwykły talent - widzi w drewnie ⹂zaklęte” fantastyczne postacie. I potrafi zdjąć z nich ⹂czar", czyli po prostu wyrzeźbić a to Jaszczurzą Tancerkę, a to Stonkowego Brodacza… A któregoś dnia rzeźbi Kozła Drewniaka. I tym samym ściąga na siebie przekleństwo - stałą obecność demona, który popycha Stasia do popełniania czynów, jakich chłopiec nie chce. Żeby nie być zagrożeniem dla swoich najbliższych, Staś Baryłczak skazuje sam siebie na samotność, ucieka przed ludźmi i związkami za jedyne wierne towarzystwo mając Drewniaka - demonicznego, ale jednak przyjaciela. Obecność demona udaje się ograniczać jedynie podczas czytania, dlatego Staś namiętnie pochłania powieści - a jakże! - Josepha Conrada.

Grzesiek i Kurz (Marudę wypisano do domu), którzy słuchają opowieści snutej przez Czwartego dają się jej pochłonąć do tego stopnia, że wkrótce rzeczywisty świat przestaje dla nich istnieć, zresztą bardzo dosłownie. Bo szpitalne korytarze i sale, gabinet lekarski i dyżurka pielęgniarek zaczynają znikać, a świat kurczy się do jednej sali, trzech mężczyzn i opowieści, która robi się coraz groźniejsza. A od tego, czy zostanie przez Stanisława dopowiedziana do końca i jaki ten koniec będzie, zależy coraz więcej…

⹂Dżozef” mnie uwiódł. Nie tyle, nazwijmy to, częścią rzeczywistą, czyli historią Grześka. Ta warstwa nawiązuje do początków twórczości Małeckiego, fantastycznych powieści grozy (jak np. ⹂Przemytnika cudu”). Tym, którzy teraz zastanawiają się, co groźnego może być w opisie szpitalnej rzeczywistości, powiem tylko tyle - jeśli macie choćby cień klaustrofobii, przygotujcie się na ostrą jazdę bez trzymanki!

Ja jednak dużo bardziej dałam się zaczarować opowieści w opowieści, czyli snutej przez Czwartego historii Stasia Baryłczaka. Czekałam, aż zostanie ona podjęta na nowo i coraz mocniej zaciskałam palce, jakby od trzymania przez mnie kciuków (choćby tylko metaforycznych) zależało bezpieczeństwo i spokój chłopca. Genialnym posunięciem było też wprowadzenie motywu lektury, która staje się ucieczką. I fakt, że ukochanym autorem Małecki uczynił właśnie Josepha Conrada i jego trochę dziś zapomniane powieści. Może dzięki ⹂Dżozefowi” ktoś sięgnie po ⹂Lorda Jima” albo ⹂Jądro ciemności”, albo ⹂Szaleństwo Almayera”, albo… (wstawcie tytuł, który przeczytacie). Może się ktoś zachwyci fabułą i językiem. Może ktoś doceni, jaką wymowę mają cytaty, skoro (uwaga, tu snuję niczym niepotwierdzone przypuszczenie) na tylko jednym, ale za to jednym z moich ulubionych: Żyjemy tak, jak śnimy - samotnie. [⹂Jądro ciemności”] można zbudować fabułę książki. Bo przecież historia Stasia Baryłczaka to historia samotności. W dodatku takiej, której można ulżyć niemal tylko czytaniem. Czytajmy więc - Małeckiego i Conrada.

Gdybym miała oceniać ⹂Dżozefa” w skali od 1 do 10, dałabym mocne 8 (bo 10 jest zarezerwowane dla ⹂Mistrza i Małgorzaty” ☺). Panie Jakubie, szacun!
Mg

Chcecie wypożyczyć? Sprawdźcie dostępność w KBP.

Źródło: https://www.wsqn.pl/ksiazki/dzozef/
Małecki, Jakub: Dżozef. - Warszawa : W.A.B., 2011; Kraków : SQN, 2018.

1 komentarz: