30 lipca 2019

Tylko we Lwowie...

Erynie
Źródło: https://polona.pl/item/lwow-plac-goluchowskich-towarowym-z-domem,MzM3NTM1/#info:metadata
Nie chciałam zaczynać mojej przygody z powieściami Marka Krajewskiego od słynnego na całą czytającą Polskę cyklu o Eberhardzie Mocku. Postanowiłam iść ⹂pod prąd trendów”, dlatego moim pierwszym kontaktem z kryminałami Krajewskiego były ⹂Erynie”. Czy zawarcie znajomości z komisarzem Edwardem Popielskim, który tropi mordercę dzieci we Lwowie w przededniu wybuchu II wojny światowej było udane? Czy zachęciło mnie do przeczytania pozostałych części tego lwowskiego cyklu i sprawiło, że zapragnęłam przeczytać w końcu cykl wrocławski? Odpowiedzi na te pytania są niejednoznaczne. Bo niby tak, ale…

Chyba jednak spodziewałam się odrobinę czegoś innego.
Po pierwsze pociągnięcia wątku mordu rytualnego. Przecież powieść zaczyna się od tego, że zamordowano małego Henia Pytkę. Zwłoki dziecka znalazł żydowski aptekarz Adolf Aschkenazy, zaś ciało chłopca zostało okaleczone i upuszczono z niego krew. Któż nie słyszał o wyrabianiu macy z małych, przypominających pulchne cherubinki chrześcijan przez smagłych, groźnych Żydów, o dokonanie morderstwa zaczęto więc podejrzewać któregoś z nich. Już, już w mieście mogło dojść do rozruchów na tle antysemickim, ale sprawą zajął się komisarz Popielski. No właśnie. I o ile to dobrze, że bardzo szybko połapał się w tym, że morderstwo tak naprawdę upozorowano na mord rytualny, o tyle ten wątek religijno-narodowy, który w wielokulturowym Lwowie mógł się rozwijać aż miło, został według mnie trochę urwany. A szkoda, bo przecież tkwił w nim ogromny fabularny potencjał. Tymczasem w ⹂Eryniach “ równoznaczne z tym, że Popielski wie, że morderca nie jest Żydem, jest porzucenie przez mordercę zamiaru obarczania Żydów winą za śmierć dziecka. Tajemniczy zbrodniarz przerzuca się na dzieci związane z komisarzem… Konkretnie na rówieśnika wnuka Popielskiego, Kazia Markowskiego. Choć grozi też, że następną ofiarą może być mały Jerzyk - syn córki komisarza.

Dwa. Lwów. I czas - maj 1939 r. I może to tylko moja ignorancja, może jakieś zafiksowanie się na punkcie cyklu kryminałów historycznych duetu Dehnel - Tarczyński, które rozgrywają się w Krakowie na przełomie wieku XIX i XX (o którym pisałam TUTAJ), ale musiałam się przywoływać do porządku, żeby sobie nie wyobrażać Popielskiego jako Sherlocka Holmesa, czyli jegomościa z XIX wieku. Musiałam sobie przypominać, że komisarza jak najbardziej wie, co to samochód, telefon, że ma w domu prąd… Przy czym przyznaję, że może to być moje projektowanie wcześniejszych doświadczeń na bieżące czytanie, a nie wina autora. Ale jednak nie mogę powiedzieć, że dla mnie ⹂Erynie” nakreśliły obraz przedwojennego Lwowa.

Natomiast to, co Krajewski wrzucił mi do głowy w sposób subtelny a przy tym skuteczny, to gwara i słownictwo lwowskie. Praktycznie słyszałam w głowie ten charakterystyczny akcent, bo o całą resztę zadbał autor stosując fonetyczny zapis. Majstersztyk. Jeszcze długo po lekturze chciało mi się mówić tak, jak batiarzy (bądź baciarzy - jak kto woli) lwowscy…

Co do samego Popielskiego, to w sumie nie wzbudził we mnie gwałtownych uczuć, ani gorących (choć bardzo mi się podobała jego znajomość łaciny i w ogóle literatury i kultury antycznej), ani zimnych (bo wiem, że niektórzy czytelnicy książek Krajewskiego zarzucali głównemu bohaterowi, że ma spore problemy z własną chucią, ochoczo korzystając z usług prostytutek, zwłaszcza w pociągach na trasie Lwów - Kraków - Lwów).
Niech sobie Popielski cytuje, pali, pije i korzysta. Jest mi to obojętne… A to chyba jednak niedobrze wróży dla moich dalszych z nim kontaktów w pozostałych kryminałach lwowskich Krajewskiego.

Z sylwetek bohaterów w sumie najbardziej ujęła mnie Rita - córka komisarza, która usiłuje sobie jakoś radzić z nadopiekuńczością ojca i samotnym macierzyństwem. I to postać, która ma w sobie olbrzymi potencjał, chyba największy. Ona też najbardziej oddaje według mnie ducha dwudziestolecia. Ją najbardziej lubię. I tylko szkoda, że w sumie jej wątek został w ostatniej części powieści zamknięty.

No właśnie, bo ⹂Erynie” spięte są kompozycyjną klamrą. Wydarzenia ze Lwowa 1939 r. mają swoje domknięcie we Wrocławiu w roku 1949, 1950 i 2008. To dobrze, bo to czyni książkę bardziej osadzoną we współczesności, a tym samym udowadnia, że prawie każda historia z przeszłości tak naprawdę ma swoją kontynuację we współczesności.

Ale jeżeli potraktować ⹂Erynie” jako powieść z potencjałem na kontynuację, to jednak wprowadzenie współczesności odbiera ewentualnym innym kryminałom z cyklu pewien suspens. Bo przecież my już wiemy, co się stało chociażby z rodziną Popielskiego. Więc dla tych, którzy pewnie na ⹂Eryniach” poprzestaną (i ja chyba jednak do nich należę), kompozycja powieści jest na piątkę, Dla tych, którzy będą chcieli czytać o Popielskim dalej, odpadnie element zaskoczenia, niespodzianki, możliwości poprowadzenia pewnych wątków w którąkolwiek ze stron (bo jednak pewien kierunek już w tej pierwszej powieści został nadany).

I wreszcie na koniec moje wyjaśnienie odnośnie tego, dlaczego tak mało uwagi poświęciłam głównemu wątkowi książki, czyli śledztwu prowadzonemu przez Popielskiego. No cóż. Po prostu okazało się ono dla mnie zdecydowanie mniej istotne niż sylwetka samego komisarza. Nie ciekawiło mnie, kto i dlaczego zabija. A gdy już się o tym dowiedziałam, nie poczułam ani zaskoczenia, ani dreszczyku emocji, ani nic. 
A to chyba jednak niedobrze…

Wydaje mi się, że na ⹂Eryniach” skończy się moja znajomość z Edwardem Popielskim. Natomiast wciąż otwarta pozostaje kwestia, czy przekona mnie do siebie Eberhard Mock. Na pewno podzielę się z Wami rozwojem tej drugiej znajomości.
Mg

Chcecie wypożyczyć? Sprawdźcie dostępność w KBP.

Źródło: https://www.wydawnictwoznak.pl/ksiazka/Erynie/2666
Krajewski, Marek: Erynie. - Kraków : Znak, 2010.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz