22 października 2019

Her story

Brzuch Matki Boskiej
Źródło: https://polona.pl/item/matka-boska,Nzk2ODk2ODE/
Wydaje mi się, że bardzo popularne w ostatnich latach w literaturze staje się opisywanie historii (nie w sensie opowieści, tylko wydarzeń historycznych) z punktu widzenia kobiet, które nie tyle ją tworzyły (to zazwyczaj było domeną mężczyzn), ile wnikliwie obserwowały. Jako przykład podam „Nieczułość” Martyny Bundy, którą miałam przyjemność czytać i z lektury której wrażeniami dzieliłam się z wami na blogu (o, TUTAJ). „Brzuch Matki Boskiej” Marty Handschke wpisuje się w ten schemat, bardzo mi „Nieczułość” przypomina, ale jednocześnie różni się od niej. Czy z korzyścią czy ze stratą dla siebie?

Trudno powiedzieć.
O ile „Nieczułość” miała przemyślany ciąg fabularny, w którym wątki miały swoje kontynuacje, zazębiały się, wybrzmiewały w finale, o tyle „Brzuch Matki Boskiej” nie ma takiej struktury fabularnej. Ale powiedzmy sobie jasno, nikt od niego tego nie oczekuje, bo o ile „Nieczułość” była fikcją, o tyle „Brzuch…” wydaje się być autentycznym zapisem historii rodziny, siłą rzeczy historii nieskończonej, bo jej bohaterki, jakkolwiek już mocno posunięte w latach, wciąż jeszcze żyją.
Zresztą życie (to prawdziwe, nie fabularyzowane) rzadko jawi się nam jako przemyślany ciąg przyczynowo-skutkowy, raczej eklektyczna mozaika zdarzeń i reakcji na nie, w której spoiwem są niekontrolowane emocje. Stąd „Brzuch…” ma u mnie duży plus za autentyczność. Również w warstwie językowej. Bo główne bohaterki - trzy siostry (więc i tu podobieństwo do „Nieczułości”) Wacia, Kazia i Ziuta, które opowiadają wnuczce Marcie swoją historię, nie mówią językiem literackim. Oczywiście, jest on bardzo poprawny, nie ma naleciałości gwarowych, ale pozbawiony jest wszelkich ozdobników stylistycznych (bo przecież nikt tak nie mówi w codziennym życiu). Jest suchy, jakby opowiadanie swoich historii przez trzy siostry, wspominanie począwszy od dzieciństwa, od osoby matki Marianny, która umarła młodo, przynosiło im trudność, jakby robiły to niechętnie.

Ale jednak to robią. Dlatego czytelnik może poznać historię Waci (która w zasadzie mówi w książce najmniej), która płynie przez życie zdając się na opiekę najpierw matki Marianny, a po jej śmierci siostry - Ziuty. Mamy wgląd w tak intymne szczegóły, jak np. Waci problemy z higieną osobistą.

Widzimy punkt widzenia Ziuty, która wydaje się od momentu osierocenia przez matkę, pielęgnować w sobie poczucie krzywdy. Przekonanie, że ludzie za wyrządzone im dobro odpłacają niewdzięcznością. Jak siostrzenica Gabrysia (córka Kazi, matka Marty), którą Ziuta razem z mężem Pawłem wzięła na wychowanie - zapewniła jej dom w Ustce i opiekę, wyciągnęła z orbity ojca alkoholika, a jedyne co dostała, to oskarżanie Pawła przez Gabrysię o molestowanie.

Mamy okazję posłuchać również Kazi, która jako jedyna z sióstr urodziła dziecko. Ale nie to napawa ją największą dumą. Wydaje się, że Kazinym dziełem życia było krawiectwo, do którego smykałkę odziedziczyła po matce i którym zajmowała się przez całe życie. To chyba krawiectwo osładzało jej małżeństwo z zaglądającym do kieliszka Frankiem.

Będziemy mogli poznać punkt widzenia Gabrysi i wreszcie jej córki - Marty, która zbiera te opowieści rodzinne, konstatując jednocześnie z ulgą, że to na niej wygaśnie żeńska linia rodu. Jej syn, Kosma, wychowywany w innych realiach, przez bardziej świadomą siebie matkę, ma szansę przeciąć zamknięte koło bezsensu.

W „Brzuchu…”, inaczej niż w „Nieczułości”, nie ma uczuć do mężczyzn. Za mąż wychodziły siostry bez porywów serca, ale - dziś powiedzielibyśmy - z rozsądku. Choć i to jest powiedziane nieco na wyrost, bo rozsądek zawiera w sobie przypuszczenie kalkulacji, a siostry niczego nie kalkulowały. Po prostu w kwestii zamążpójścia szły z prądem, było im wszystko jedno. Znosiły picie i bicie, przekonane, że nie mają wpływu na swoich małżonków, ale też jakoś niespecjalnie pragnące tego wpływu. Jakby mężczyźni byli koniecznym elementem życia, ale nie najistotniejszym. Trochę jak np. umywalka. Jest w każdym mieszkaniu, ale gdyby jej nie było, to przecież mylibyśmy ręce w misce.

Co innego z relacją między kobietami. Bo z kolei od uczuć do kobiet w „Brzuchu…” aż kipi. I są one bardzo różne. Nie tylko pozytywne (tych chyba najwięcej przejawia najmłodsza Marta, patrząca na ciotki - staruszki z wielką wyrozumiałością). Czyli znowu - jak w życiu. Splecione z sobą niesamowicie mocną więzią siostry mają do siebie tyle samo ciepłych uczuć co i pretensji, zadawnionych żalów i uraz. Kłócą się ze sobą i wypominają popełnione w przeszłości przewiny, o których pamiętają już tylko one same, pielęgnując tę pamięć jak drogocenny klejnot.

Marianna, Wacia, Ziuta, Kazia, Gabrysia, Marta. Wsie Kolano i Gęś, Chełmno, Ustka, Gdynia, Afryka. Matka Boska z brzuchem jak jabłko i Świadkowie Jehowy. Miłość i kłótnie. Niezwykłość i bylejakość. Po prostu prawdziwe życie.

I wreszcie refleksja na koniec. Handschke dedykuje „Brzuch Matki Boskiej” dla Kosmy. Co pozwala wysnuć wniosek, że spisana historia rodzinna powinna przejść na ręce najmłodszego pokolenia. Ja po lekturze zadałam sobie pytanie, co stanie się z moją historią rodzinną. Nie żyją już niektórzy, którzy mogliby mi coś opowiedzieć. Spóźniłam się, nie zapytałam, nie zapisałam. Więc następne pokolenie będzie o jakiś fragment historii uboższe. A co z waszymi historiami? Zapiszcie je, póki ktoś może je wam opowiedzieć. Zapiszcie bez retuszu, bez stylistycznej owijki. Zapiszcie prawdę, jak Handschke.
Mg

Chcecie wypożyczyć? Sprawdźcie dostępność w KBP.

Źródło: https://czarne.com.pl/uploads/catalog/product/cover/1318/large_brzuch_matki_boskiej_RGB.jpg
Handschke, Marta: Brzuch Matki Boskiej. - Wołowiec : Wydawnictwo Czarne, 2018.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz