31 maja 2022

Kości są lepsze

Kości, które nosisz w kieszeni
Źródło: https://polona.pl/item/der-stolz-der-familie,Nzk3NTM1NjI/0/#info:metadata
Ktoś mi kiedyś powiedział (tak, Magda, o Tobie mówię!), że czytam wyjątkowo ponure i emocjonalnie ważące tonę książki… Może i jest w tym trochę prawdy, ale też to nie jest tak, że ja czytam żeby się umartwiać. Czasem szukam w książkach tego pokrzepiającego, rozgrzewającego działania, jakie ma np. rosołek mamuni gdy przemarzliśmy na wietrze. I nie moja wina, że w tymże rosole znajduję głównie kosteczki - smętne pozostałości po kurze, która straciła życie…
Nie noszę ich jednak w kieszeni.
Natomiast w „Kościach, które nosisz w kieszeni” debiucie Łukasza Barysa, który doceniony został Paszportem „Polityki” 2021, nosi je bohaterka - Ula.

Cóż to jest za dziewczynka! Uważna i krytyczna, wrażliwa i opiekuńcza. Zmagająca się z życiem, światem i ludźmi. No i oczywiście ze sobą. I tocząca tę walkę z jednej strony dlatego, że ma lat naście (czyli jest w wieku, w którym walczy się z wszystkimi i ze wszystkim) a z drugiej strony - bo ten świat i ludzie wokół czasami naprawdę zasługują, żeby im solidnie przywalić. Nawet jeśli są rodziną, a może właśnie szczególnie dlatego.

Skoro już przy rodzinie jesteśmy… Bohaterka ma młodszego brata Daniela i siostrę Sonię. Matkę, która pracuje w Biedronce i jest wiecznie zmęczona, ledwo wiąże koniec z końcem i szuka rozpaczliwie miłości u mężczyzn, którzy jak meteory pojawiają się w jej życiu, by już za moment zniknąć (Ula jakże trafnie klasyfikuje ich kategorią „konkubenci”). Babcię, chorą na raka już od kilku lat, mocno rozczarowaną życiem, córką, życiem córki (głównie przez konkubentów) i wnukami. I psa Filipa. Ale do psa raczej nie ma się o co przyczepić.

W sytuacji, gdy w zasadzie na utrzymanie rodziny zarabia tylko jedna osoba, w domu się nie przelewa. Biednie jest po prostu. A jak jest bieda to jest i złość na nią i na siebie nawzajem i obwinianie się o wszystko, i przekleństwa i żal dojmujący za tym, co było dawniej, bo dawniej - jak wszyscy wiemy - było lepiej.

Zarzucają Barysowi, że w opisach rzeczywistości jest naturalistyczno-turpistyczny. Nie, nie jest. Jest po prostu spostrzegawczy… Sypiące się codziennie „kurwy” to nie zabieg mający szokować, ale język nas wszystkich (w mniejszym bądź większym stopniu, oczywiście). Eternit na dachu, wilgoć na ścianie, zużyte dziurawe opony na podwórku to nie aranżacja na potrzeby powieści ale krajobraz tysięcy polskich miasteczek i wsi. W przypadku „Kości, które nosisz w kieszeni” Pabianic (oj, chyba się Pabianice pogniewają na Barysa!)

Są jeszcze ludzie - stara alkoholiczka Wacia, jej syn trenujący na matce ciosy, konkubenci matki… Jest Baranowski Fabian - pierwsza miłość Uli, jej przyjaciółka Marianna Kindler, fabrykant Erwin Fulde. Fabrykant? Jaki fabrykant, zapytacie. Zmarły. Bo nie wspomniałam, że Baranowski Fabian i Marianna i Erwin Fulde nie żyją.

W tym momencie wkraczamy w obszar zaświatów, które w „Kościach…” sąsiadują z rzeczywistością Uli, a momentami nawet nad tą rzeczywistością dominują. I znów Barys krytykowany był przez niektórych za udziwnienie fabuły, „umrocznienie” jej stale obecną, namacalną śmiercią. I znów uważam te zarzuty za całkowicie bezpodstawne. I mam ochotę rzucić w twarz krytykantom prawdę tyleż oczywistą, co z niezrozumiałych dla mnie przyczyn dla niektórych niewygodną: umrzecie. I zakopią was w ziemi. I zjedzą was robaki. I nic tego nie zmieni, a uciekanie od tych tematów przypomina naiwną wiarę w to, że jak zamykam oczy, żeby niczego nie widzieć, to i mnie nie widać…

Fakt, że w życiu Uli obecna jest stale śmierć, nie jest niczym niezwykłym. Śmierć dokonana - nutrii, których kości bohaterka wykopuje z ziemi w pierwszym rozdziale, dziadka, Fabiana - młodego chłopaka, którego śmierć jest lokalną sensacją. I śmierć czająca się, gotowa do ataku - babci, która na raty umiera na raka.

I szczerze doceniam zabieg fabularny, przez który zmarli są stale przy Uli. Zakochanie w Fabianie, przyjaźń z Marianną, wreszcie wizyty babci - nieboszczki (i fakt, że śmierć nie wpłynęła na poziom jej niezadowolenia z córki i wnuków).

Jedno tylko w tej koncepcji mi zgrzytnęło…Wigilia z rozdziału „Jak obchodzić święta”, na którą przyszli i babcia i Erwin Fulde i Marianna Kindler (dlaczego nie Fabian?) Pojechało mi jakoś Mickiewiczem i „Dziadami” i w sumie nie do końca zrozumiałam znaczenie tych niewątpliwie symbolicznych scen, i tej ucieczki przed zmarłymi do kibla. I ta Wigilia, której nie zrozumiałam, znacząco obniżyła moją ocenę powieści. Jakby mi dawała do zrozumienia, że mylnie interpretowałam dotychczasową fabułę, skoro nie udźwignęłam percepcyjnie jej pre-finału (prawdziwy finał zrozumiałam i udźwignęłam, tak przynajmniej myślę).

Jak podsumować „Kości, które nosisz w kieszeni”? To bardzo dobry, obiecujący debiut. Świetny w warstwie językowej, prawdopodobny psychologicznie (jakim cudem facet tak sprawnie poruszał się po meandrach myślowych nastolatki?), ze sprawnie opisanym tłem socjologicznym.

Czytałam „Kości…”, czekając już na kolejne książki Łukasza Barysa. I pomyślałam sobie też, że nie tak dawno miałam w rękach podobną powieść o dorastającej dziewczynie radzącej sobie jakoś z brzydkim światem. Chodzi mi o „Niepokój przychodzi o zmierzchu” (pisałam wam o nim TUTAJ). I wiecie co? „Kości…” są zdecydowanie lepsze! Polecam!
Mg

Chcecie wypożyczyć? Sprawdźcie dostępność w KBP.
Źródło: https://wydawnictwocyranka.pl/pl/p/Kosci%2C-ktore-nosisz-w-kieszeni/46
Barys, Łukasz: Kości, które nosisz w kieszeni. - Warszawa : Wydawnictwo Cyranka, 2021. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz