6 lutego 2025

Jak w horoskopie

Znaki zodiaku
Źródło: https://polona2.pl/item/horoskopy-przepowiednie-urodzonych-pod-12-ma-znakami-zodjaku-ich-charakter,MTQwODUxNjM/0/#info:metadata
Po świetnych „Taśmach rodzinnych” (o których możecie przeczytać TUTAJ), bardzo dobrej „Książce o przyjaźni” przyszły „Znaki zodiaku”, trzecia powieść Macieja Marcisza z 2024 roku, po którą sięgnęłam z pewnością, że oto po raz kolejny dostanę jakże trafny, słodko-gorzki obraz pokolenia, z którym się identyfikuję. Na próżno jednak szukałam w „Znakach...” czegoś, co by mnie poruszyło albo zastanowiło, co by mi powiedziało coś o mnie samej, pokazało kim jestem, skąd przychodzę albo dokąd zmierzam.
I gdybym miała spuentować moją lekturę najnowszej książki Marcisz, powiedziałabym, że było z nią jak z horoskopami. Też człowiek czyta, bo chce wiedzieć, jak ma żyć. I też zamiast jakiegoś, choćby tylko przelotnego dotknięcia Istoty rzeczy, dostaje banały w stylu: Rozwiązanie twojego problemu jest na wyciągnięcie ręki, Możesz z rozmachem planować dalsze działania, Będziesz miał więcej czasu dla siebie (są to autentyczne banały, nie wymyśliłam ich).

30 grudnia 2024

To ostatni post...

Łyżeczka
Źródło: https://polona2.pl/item/kobieta,NzU1MTkzNzg/0/#info:metadata
Zaszło nieporozumienie. Zostałam wprowadzona w błąd. Okładką. Tytułem. Pierwszym zdaniem. Myślałam, że dostaję mocną powieść psychologiczną. Co dostałam? Coś zupełnie nie dla mnie, jakąś opowieść o życiu, o relacji matka-córka i wielu innych relacjach, narrację pierwszoosobową, która według mnie utrzymana była w konwencji „kochany pamiętniku, piszę do ciebie...” i być może miała zostać przełamana regularnymi zwrotami do czytelnika - „czy sądzicie?”, „co myślicie?”, „jak uważacie?”, których cel pozostał dla mnie ukryty. Może miały mnie rozbawić? Jeśli tak, to nie wyszło. Lektura „Łyżeczki” Izabeli Szylko przyniosła mi głównie irytację, poczucie straconego czasu ale i jedno bardzo mocne postanowienie - to jest ostatni post, jaki piszę o takiej książce. Następnych nie będzie.

28 listopada 2024

Ja wiedziałam, że tak będzie...

Utonęła
Źródło: https://polona2.pl/item/matka-boza-ratuje-tonaca-kobiete,MjQ2MzgwNjI/0/#info:metadata
Zapewne niektórzy czytelnicy Wypożyczonego bloga już się zorientowali, że moje czytelnicze wybory są w pewien sposób określone. Kryminał, thriller, powieść psychologiczna, czasem reportaż, niekiedy fantastyka, prawie nigdy powieści obyczajowe, takoż historyczne, nigdy romanse. Chyba wszyscy tak mają... inaczej po prostu człowiek musiałby rzucić pracę, nie angażować się w związki, liczyć na to, że śmieci same zaczną się wynosić. Wtedy mógłby spać, jeść i czytać wszystko co mu wpadnie w ręce. No ale nie może, więc musi zawęzić kryteria wyszukiwania. Z jednej strony jest to rozwiązanie znacznie ułatwiające życie, z drugiej... no właśnie. Ryzykujemy, że dany gatunek nas po prostu znudzi. Co stało się moim doświadczeniem po przeczytaniu powieści Therese Bohman „Utonęła”.

17 października 2024

Do góry nogami

W mojej rodzinie każdy kogoś zabił
Źródło: https://polona2.pl/item/para-z-trojka-dzieci,MTM2MjU1MDI/0/#info:metadata
Jeśli po jakimś czasie sięgania po powieści kryminalne stwierdzicie, że w zasadzie żadna następna książka z tego gatunku niczym was już nie zaskoczy - to jesteście w błędzie! Zaskoczy! Tylko musi być napisana na opak, „do góry nogami”. Jednym słowem, musi być napisana przez Australijczyka. Jednym słowem, musi to być „W mojej rodzinie każdy kogoś zabił” Benjamina Stevensona.

25 września 2024

Jacy jesteśmy?

Wcale nie jestem taka
Źródło: https://polona.pl/item-view/cdeac1e3-9a61-4266-ac08-f8c1b866a8a8?page=0
Jest coś takiego w literaturze skandynawskiej, że tematycznie krąży bliżej lub dalej po orbicie motywu rodziny, można więc by jej zarzucić, no cóż, monotematyczność (z zaznaczeniem, że nie bierzemy pod uwagę literatury gatunkowej, czyli kryminałów, choć i w kryminałach skandynawskich rodzina jednak pojawia się dosyć często). A jednak monotematyczność ta przynosi wciąż nowe spojrzenia na rodzinne historie i relacje pomiędzy poszczególnymi członkami tej, jak by nie było, podstawowej komórki społecznej. O czytelniczym znużeniu tematem nie może więc być mowy, przynajmniej w moim przypadku. Po każdej powieści napisanej przez kogoś ze Skandynawii zostają we mnie okruchy obrazów, i nawet jeżeli fabuła zaciera się w pamięci, to wiem, że w „Ostatnim razie” Flatland (o którym przeczytacie tutaj) córka lekarka pomaga matce umrzeć, jednocześnie usiłując wyprostować powikłaną relację, a w „Dorosłych” (przypomnijcie sobie o nich tutaj) bohaterka spędza czas z siostrą i jej rodziną w letnim domku, zajadle kłócąc się ze wszystkimi o wszystko…

23 lipca 2024

“Wszystko przez babcię”

Koniec
Źródło: https://polona2.pl/item/babka-i-wnuczka-przy-oknie,MzkxNTM2/0/#info:metadata
Jestem głęboko przekonana, że język - słowa, którymi się operuje, składnia, rytm, decyduje o jakości literatury tyleż samo (o ile nie więcej, przynajmniej dla mnie) co opowiadana historia. Tak, tak właśnie uważam. Dajcie mi banalną historię, niech będzie o miłości, opiszcie ją przepięknie i będę zachwycona. Dajcie opowieść tak fascynującą, że z wrażenia rozwiązują się sznurowadła w trampkach i opiszcie ją siermiężnie, tak jak by to zrobił czwartoklasista w zadanym wypracowaniu na dwie strony i nie będę czytać. To znaczy być może będę, bo jestem obowiązkową czytelniczką i raczej kończę co zaczęłam, ale nie będę mieć z tego żadnej przyjemności i książkę ocenię nisko.

Kiedy więc na drugiej stronie „Końca”, debiutu Marty Hermanowicz, który zupełnie przypadkowo, a wręcz nawet niejako zawodowo wpadł mi w ręce, przeczytałam zdanie: Próbuję złożyć się w całość. Bóg mną rzucił, nie trafił do celu. Teraz trzeba się pozbierać z podłogi, wstać, otrzepać, dotrzeć gdzieś, zrobić coś, marsz, marsz Dąbrowski. - już wiedziałam, że choćby historia była kiepska, przeprowadzi mnie przez nią język autorki. Na szczęście Hermanowicz nie musiała jakoś szczególnie się opierać tylko na tej jednej nodze - języka, ale w „Końcu” mocno stała na dwóch - tej językowej i tej fabularnej…

11 czerwca 2024

Po polowaniu

Zwierzęta łowne
Źródło: https://polona2.pl/item/cuda-polskiej-przyrody-los,NzcxNDgwNDY/0/#info:metadata
Wiem dokładnie dlaczego podjęłam decyzję o nieco nadprogramowej, spontanicznej lekturze „Zwierząt łownych” Anny Mazurek (choć inne książki przed nią ustawione są od dłuższego czasu w długiej, wijącej się kolejce). Oczarował mnie fragment kończący swoisty wstęp i będący pomostem do opowiadanej przez autorkę historii: Do zwierząt łownych objętych całoroczną ochroną należą tylko łosie. Cała reszta musi sobie jakoś radzić. I oczywiście nie ujęło mnie w tym fragmencie zdanie pierwsze, że łoś jest łowny ale nie wolno go łowić. Ale to, że reszta musi sobie jakoś radzić. Przed oczami pojawiły mi się zające i sarny, i bażanty żyjące w stałym poczuciu zagrożenia, kombinujące jak tu ocalić skórę, jak uniknąć polowania, a potem następnego, a potem kolejnego… Dokładnie jak my, ludzie. Dokładnie jak bohaterowie „Zwierząt łownych”